smakując ciszę łamię słowa jak gorzką czekoladę zapadam się w bezkres milczenia szept wiatru pieści zmysły aromatem cynamonu przyprawia noc zagryzam wargi by delektować się ucztą
nie szukaj w wierszu duszy poety to lustro które odbija sekrety myśli twoich przyglądaj się słowom otulą cię swoim ciepłem ból rozszarpią ostrzem znacząc blizny aż do kości nie szukaj w wierszu duszy poety poszukaj swojej
jedna a jakby rozdwojona czernią bieli przyodziana jaźń w dzień anielska zdobywa świat krzykiem w noc diabelska szeptem kołysze gwiazdy do snu dniem i nocą rozdzielona ona
samotność wydłuża noc o bezsenne godziny zegar miarowo odmierza kolejne minuty cierpień sekundy szczęścia uciekają szybko by nie dogonił ich żal że trwały zbyt krótko
w słowie najlepiej rzeźbi się nocą wtedy łatwiej mówić do siebie z emocją z sensem na głos oczyszczając duszę można sobie ubrudzić ręce myśli składając się w całość hałasują nie dając spać tym zza ściany
cisza na kartach pamięci kreśli scenariusze wspomnień jasnych jak zachodzące słońce na horyzoncie ciemnych jak mrok kłamstw zapamiętanych niewidzialnym atramentem znaczy duszę jak niewolnika
ciężki sen przerwany świtem przeciera zaspane oczy dnia pośpiechem dręczony porzuca mary na chwilę wróci do nich tylko one kołysanką nocy ukoją zmysły udręczone
brzeg morza zadeptany bursztynowymi wyznaniami muszlami szumiącymi wspomnieniami spacerami po horyzont by zagłuszyć ból gdy słone łzy drążą zamki z piasku jak skałę gdy mewy krzykiem rozpraszają myśli burzowych chmur
kreując przyszłość nie bujaj w obłokach patrz pod nogi teraźniejszość płata figle sypnie w oczy piaskiem zabije śmiechem utopi w morzu łez ale to przeszłość może podłożyć ci nogę
samotność demaskuje fałsze twarzy uśmiechniętych po prośbie nieszczerych w codziennych obłudy godzinach tak prawdziwych że można się nabrać sto razy od nowa
za kurtyną uśmiechu rozgrywa się dramat dwa monologi bezradnie składają się w dialog bez dekoracji bez braw na pustej scenie dobro i zło położyły swoje role
przepełnione bólem oczy nocy wylewają srebrne łzy piekący żar latarni oślepia myśli spływające po szybie wspomnieniem czarna cisza wyostrza sens decyzji
za kratami ludzkiej moralności nie ma miejsca na skruchę zbyt mała cela nie pomieści prawd kłamstwami szytych na miarę sumień bez wyrzutów i życiorysów oblepionych kryształem
z wiatru utkani przemierzamy życie w pośpiechu huraganem łamiemy serca chwiejni bez tchu zadeptujemy innych jak liście jesienią porzucone lekkim zefirkiem wiejemy byle do wiosny
nad przepaścią słów pustych stoimy rzuceni beztrosko na wiatr łapiemy okazję rozpychając łokciami powietrze gęste od kłamstw patrząc z góry widzimy więcej słysząc mniej milcząc
zamilkną szepty myśli gorzkich wymazane z pamięci jak malarz pomaluje kwiaty z płatkami marzeń które na płótnie wyrosną jak trwałe skały poświęci wszystkie drogi pola obsieje bawiąc się z wiatrem cały ten deszcz nie liczy się z nami
szeptem nocy otulone zasypiają miasta gwarem ulic wykończone zadeptane pośpiechem zmęczone sprawami wagi najwyższej przykładają głowy do betonowych poduszek mrużą oczy blaskiem gwiazd zasypiają szeptem nocy otulone
w otchłani złudzeń milczymy trwonimy czas na marzenia ptaki będą wyżej latać trawa szybciej się zazieleni noc nie będzie gasić dnia rozumu nie dopuszczamy do głosu niech tańczy
między piekłem a niebem zawieszeni w półsłówkach w półprawdach w pół drogi między piekłem a niebem szukamy pół gestu czułości pół tonu radości pół chwili normalności między piekłem a niebem codziennie
dojrzewamy do słów ważnych między trwaniem a sensem gubimy złudzenia wydeptujemy ścieżki łzami płynące śmiechem dudniące huraganem myśli szaparane milczeniem na drodze do mądrości buntujemy się niewysłuchani
zaplątani w pajeczynę zrywamy pęta obłudy i fałszu w jedwabnym więzieniu nic o sobie nie wiemy poplątać zerwać nić podpalić jak pochodnię bez której w ciemnościach zginęłaby nadzieja na odnalezienie siebie