wróciłam z podróży
w głąb siebie
odwiedziłam
trzysta
sześćdziesiąt pięć
stanów świadomości
z każdej
przywiozłam
bagaż doświadczeń
- mały kamyk
zbudowałam z nich
twierdzę
na wysokiej skale
to zamek obronny
ukrywający w wieży
skołataną duszę
przysiadła
obok tej nocy
cisza zlękniona
szuka zrozumienia
w potoku myśli
wybuchających
jak fajerwerki
milczy
układając
rzędy słów
na brzegu świtu
gasi sens
ukryty w blask
gwiazd
tak łatwo zamknąć
za sobą drzwi
zrobić krok
by zbliżyć się
do przepaści myśli
uwolnionych
tak szybko
pochłaniają duszę
przeglądając się
w źrenicach szyb
tak daleko
i tak blisko
w drodze do celu
między przeszkodami
słów i czynów
za mało czasu
by popełnić błąd
żyjesz
dniem dzisiejszym
bo jutro ciągle
nieznane
stojąc
przed bramą piekieł
nie wiesz
w którą pójść
stronę
los
pokrzyżował
twoje plany
a do nieba
za daleko
chwila
ulotne między nami
myśli i słowa
zaklęte
w pajęczynie znaczeń
krok po kroku
gubimy sens dni
połączonych
pomostem nocy
w spojrzeniu
otchłań
coraz głębsza
i tylko czas
wszystko spłyca
uwięziona
w zamkowej wieży
dusza
jak samotna księżniczka
otula się chłodem
kamiennych komnat
w mrocznych krużgankach
bawi się w chowanego
z dobrem i złem
nie liczy już
kryształów łez
zobojętniała
przywdziewa
już tylko
strojne szaty
by oszukać los
serce pęka powoli
z chirurgiczną precyzją
dzieli życie
na przed i po
myśli odchodzą
od wspomnień
słowa tną emocje
dusza ulatuje
zostawiają pustkę
blizny
łączą tkankę
ale serce
nadal krwawi
dobro i zło
toczą walkę
o duszę
wciąz za mało
o nich wiemy
by przeciągnąć szalę
na swoją korzyść
zaciska się pętla
na szyi
uwięzieni w kokonie
kłamstw codzienności
nie możemy
rozwinąć skrzydeł
w morzu łez wylanych
pływają myśli
pogubione
rozbijają się
od brzegu do brzegu
by zatonąć
kamienie wspomnień
burzą fale
spiętrzone emocje
szukają ujścia
by zacząć żyć
od nowa
nocą dusza pustoszeje
szuka spokoju
zostawiając
za drzwiami powiek
strach minionego dnia
zrzuca z siebie
balast empatii
oczyszcza
myśli z wyznań
zapomina obrazy
sekwencje uciekają
jedna po drugiej
cisza
kołysze nocą
aż do świtu
po przebudzeniu
dusza
zbroi się na nowo
w kroplach deszczu
przegląda się
strach
utkany z pajęczej
koronki
nocne myśli
na papier
spłynęły
i demony
z furią odfrunęły
a strudzoną
głowę przykrył sen
rano zostanie
zdumienie
na skraju niepamięci
szukam słów
które składają się
na wspomnienia
bólem podszyte
myśli krążą
między nimi
by okiełznać strach
przed zapomnianym
gdy gwiazdy gasną
noc budzi
demony duszy
rozpina
sztywny gorset
dnia
wyzwalając emocje
z konwenansów ram
dotyk ciszy
łagodzi krzyk
rozdzierający skronie
blask księżyca
balsamuje
ból ukryty
w ciele
słowa przypięte
do smutnych twarzy
sumienia ludzie
spowite
własnym mrokiem
poszukując prawdy
z garścią wierszy
milczą
jedynie słowa
tęsknoty
zostają na kartkach
napisane dla nikogo
rozpadłam się
na duszę i ciało
zapadła cisza
dwa niezależne byty
połączone
jedną myślą
jak ogień i woda
toczyły walkę
o sens
godziny mijały
zataczając
kolejny krąg
dzień goni noc
za krótką
by żyć
odliczam kroki
między
bytem a niebytem
balansuję
na krawędzi
pajęczyny myśli
mijam
splątane
radości i smutki
przyspieszam
by zgubić gniew
wiążący niepamięci
supełki
idę w ciszy
otchłań
by wykrzyczeć
siebie
słowa
płynące potokiem
niosą
treści różne
bez słów zbędnych
zrozumiesz
gest
spojrzenie
i wymowną ciszę
rozświetlisz mrok
słuchasz
choć nic nie mówię
wybaczysz
zrozumiesz
kolejny dzień
jak kamień
rozbija życie
popękane
trzyma się tylko
od świtu do świtu
od nocy do nocy
ode mnie do ciebie
skleja
ciszą strzępy
minut
wydarte
z klepsydry zdarzeń
ziarenkami piasku
znaczy ślady
prowadzą w otchłań
tam tli się
ostatni płomień nadziei
dusza
wypłakana w rękaw
nie ma siły
by się podnieść
zszarzała bólem
schroniła się
pod płaszczykiem łez
w kącie samotności
cierpi
rozrywając myśli
na strzępy słów
nie dochodzi
tam nawet krzyk
ciszy
rozbiłam
szklany sufit
myśli
teraz już mogę
rozłożyć skrzydła
promienie słońca
wkradły się w duszę
przynosząc
spokój istnienia
chaos
słów i gestów
układam
na nowo
w logiczną
drogę jutra
codzienność
mijamy
bez sensu
bez celu
cienie świata
upadłe i płytkie
podnoszą
głowę wysoko
bez głębi
szarość dnia
staje się regułą
a my idziemy
pod prąd
z blaskiem
nadziei
w dłoni
miasto zatopione
w bieli absolutu
powoli zapada w sen
puchową kołdrą otulone
zamyka oczy
zmęczonych domów
pod sufitem nieba
zawieszone gwiazdy
migoczą sennym marzeniem
raz po raz
spadają
między płatkami
nucąc kołysankę
i tylko ludzie
nie wiedzą
czy cieszyć się
puchem
rozgarniając go
po kątach
wiatr
sprząta ulice
z emocji
rozrzuconych po kątach
gniew i ból
zgarnął
na kopczyk liści
zdeptanych
igra z nami
chłodem
rozpraszając duszę
rozgania ptaki
jednym podmuchem
szczęście i radość
przykrył
białym puchem
tańczy z myślami
rozrzuca łzy
które kryształem lodu
rozbija
pod stopami
nie porównasz samotności
między tęsknotami
tkają inne
pajęczyny myśli
ciało
rozpamiętuje dotyk
niespokojnych dłoni
w duszy
brzmią jeszcze
szepty rozpalone
gdzieś
między jawą a snem
rozwieszamy
obrazy wspomnień
wyraźne
igrają pod powiekami
te rozmyte akwarelą
rozpuszczają się
w jednej łzie
spochmurniała
dusza zatroskana
puste godziny płyną
coraz dalej
poczerniało niebo
w moich oczach
skronie tętnią
burzą myśli
gwiazdy umierają
w moich oczach
iskierki gasną
jedna po drugiej
w niepamięci
zapisane żale
potęgują tylko pustkę
spojrzeń
niewidzących
znalazłam ciszę
na skraju nocy
przysiadła
by w czarnej tafli nieba
znaleźć ukojenie
dla myśli pędzących
od świtu do świtu
dla duszy
udręczonej bólem istnienia
słowa układają się
w całość
by wybrzmieć
w mroku
widać więcej
kiedy wrócisz
ze swojej podróży
skończą się
westchnienia
przeminą
jak wiatr
gnający po niebie
na skrzydłach ptaków
przyniosą marzenia
zapełnią pustkę duszy
rozjaśnią myśli
pozwolą mówić sercu
nim zapomni
zostawiłam
na tęczy ślad
swojej obecności
błękitem wstążki
idę w głąb duszy
gdzie czerwień
rozpala zmysły
złote krople
potęgują pożądanie
fiolet zamazuje
codzienności rysy
by zakwitnąć
zielenią od nowa
noc
sypnęła srebrem
otulona
białym puchem
oddycha
mroźnym powietrzem
zaciera
ślady jesieni
strojąc drzewa
w suknie
kryształami wyszywane
lodowe drogowskazy
będą wskazywały
kierunek
ku wiośnie
idę powoli
ku mroźnej krainie
szukam serc
skutych lodem
ogrzewam się myślą
o białych alejkach
mroźnych gałęziach
sięgających szarych chmur
iskrzące płatki
puchem okryją
samotność jesieni
słońce
oślepi blaskiem
wszystkie smutki
zamarzną aż do wiosny
odcisk buta
w błocie
i las bezimiennych
trawa tuli
kamienie
tam gdzie
rosły domy
i wsiąkła w ziemię
bohaterska
krwi kropla
pamięć
przez czas zatarta
i tylko krzyże
drzewa
spisały wszystko
na kartach historii