czarny kruk bólu
rozdziera duszę
od środka
dziobie rany
aż do krwi
łopotem skrzydeł
rozgania smutki
jak chmury łez
smakuje
w milczeniu
kolejną stratę
sen adoruje duszę
najczulej
delikatnie otula
alabastrowe ciało
skronie pieści
wspomnieniem
dotykiem
szeptem
maluje pod powiekami
obecność prawdziwą
tych chwil
nie odbierze
nam nikt
noc rozpacza
w samotności
otulona
nadchodzącym świtem
gubi
kolejne gwiazdy
łez kryształowych
spadając
rozbijają się
o bruk
troską szlifowany
okurzony bólem
zwątpienia
szuka
iskierek
jak szansy
na nowy początek
milcząc
krzyczysz
nad draństwem
tego świata
krzycząc
milczysz nad złem
nienawiść
między ludzmi
utworzyła
mury
nie do przebycia
spowiła ciszę
krzyczę
z bezsilności
stojąc
nad przepaścią
robimy
krok w przód
spadając
odtwarzamy
minuty życia
te dobre
i te złe
pozostawiajmy
po sobie
tylko
stosy kartek
niezapisanych
chłodne łzy
nie zgaszą płomieni
rozpalonej bólem
duszy
sól
jak balsam
łagodzi rany
aż do krwi
łzy studzą
tylko
pierwszy gest
aktu rozpaczy
odchodzę
a ty zostań
jeszcze przez chwilę
na jedną myśl
na wyciągnięcie ręki
na zawsze
idę przed siebie
nie odwracam głowy
przyspieszam krok
by zatoczyć krąg
do serca
do myśli
do ciebie
wzburzona
jak fala
na gładkiej tafli
morza
rozbijam się
od brzegu do brzegu
sztormem słów
pobudzona
zatapiam marzenia
jak statki rozbite
nie dopłyną
już do portu
przeznaczenia
nad przepaścią myśli
zawisła cisza
złowroga
miarowo odlicza
każde
niewypowiedziane
słowo
milczenie
gęstnieje
budując most
po którym
można przejść
na drugi brzeg
słów
noc przeciera
zaspane świtem
oczy
w wiosennym deszczu
obmywa udręki
dnia poprzedniego
łagodzi
ból zwątpienia
powoli spływa
jak balsam
bo chorej duszy
boi się
zaczynać dzień
od nowa
dokąd idziemy
gdy los
nas doświadcza
cierpimy
a ból jest niemy
odlatuje
na skrzydłach
strachu
krzyki
bez sensu
walka
gdy wrogiem
jest brat
giniemy
dla ulotnej
racji
naciągnięta struna
cierpienia
pęka
błądząc wśród
zaoranych pól
szuka
pocieszenia
za welonem chmur
na atramentowym
niebie
srebrzysty księżyc
patrzy
na upiorne
kontury drzew
targane wiatrem
oświetla
kręte ścieżki
jak latarnia
prowadzi
zbłąkanych
w poszukiwaniu
siebie
w samotności
czterech ścian serca
hula wiatr zmian
zniecierpliwiona
dłoń szuka dłoni
jak bezpiecznej przystani
próbuje w myślach
zacumować emocje
kołyszące się
od miłości do nienawiści
mimo wielu burz
poukładany świat
z woli dusz
runął jak domek z kart
zgliszcza
nie zbliżam się
do pustki
to tajemnica
nieodgadniona
odnalazłam siebie
pośród
starych strof
na pożółkłych kartach
podmiot liryczny
bił się z myślami
wybierając
dobro
zło
siebie
przegrywał z uczuciami
pokonywał demony
oczyszczał duszę
bólem nieskończonym
upadał i wstawał
odchodził
od zmysłów
od ciebie
od siebie
i trwał
ku przestrodze
dalej
sam
przystanęłam
nad skraju duszy
by nie rzucić się
w przepaść
wzburzone dni
rozbijały się
o skaliste noce
sztorm myśli
rozszarpał milczenie
wyrzucając na brzeg
słowa
błyszcząc jak perły
zadawały ból
na kamieniu
wyrzeźbiły blizny
pamięci
w zamyśleniu
oczy bledną
milkną
uciekając w otchłań
niepamięci
na szachownicy
myśli
toczy się gra
najważniejsza
bo o życie
pod powiekami
majaczy
kontur jutra
tak odległego
ode mnie
jak jeden obrót ziemi
usiadł smutek
pod brzozą
i czeka
wokół cisza
nieodgadniona
na ramionach krzyży
kwietne girlandy
snują wieczną kołysankę
łuna ognia kona
wśród
życiowych zdarzeń
gdy rzeczywistość
tłamsi
niszczy
zabija
pleciesz pajęczynę
marzeń
złudnych chwil szczęścia
wymyślonych
na użytek własny
rzuciłam się
w przepaść życia
bez koła ratunkowego
skrzydła duszy
nie udźwignęły
ciężaru losu
spadając
powoli traciłam
dzień po dniu
noc po nocy
twarde lądowanie
złamało serce
przygniotło uczucia
rozbiło sens
na drobne
zgubiłam
ostatnią szanse
na walkę o siebie
między nami
samotność
hałasuje ciszą
ubieram w słowa
nieme obrazy
zapisuję dźwięki
niewypowiedziane
zapamiętuje
gesty
spojrzenia
emocje
milczenie
we dwoje
zastygłam
na skraju nocy
wpatrzona w pustkę
głębokiej czerni
pozwoliłam
odlecieć myślom
i sercu przystanąć
by dusza
nabrała dystansu
zwolniłam się z życia
na chwilę
uciekłam od ciszy
w zgiełk nocy
szalonej
blaskiem latarni
niepokoiła źrenice
przebijając się
przez zasłonę rzęs
miarowo
odliczała sekundy
kołysanki
wybijanej stukotem
kół zębatych
myślom
nie dała zasnąć
ciału odpocząć
i tylko gwiazdy
po cichu gasły
jedna po drugiej
samotnie
w zmęczonych dłoniach
pokruszyłam wspomnienia
by rozsypać je
ptakom
wiatr
rozniósł je
po trawach
kwitnących na nowo
a były
przyklejone do serca
spokojnie patrzę
jak wznoszą się
i oddalają
nakarmione ptaki
już nie wrócą
za szafirową
doliną łez
nie znajdziesz
już drogi
do dłoni splecionych
w słonecznym
blasku dnia
i wydeptanych
duktów leśnych
została
tam tylko
przestrzeń
jeziora rozlanego
aż po horyzont ramion
porzuconych
ból rzucony na wiatr
dryfuje powoli
zabierając ze sobą
kamienną twarz
nietrwałe uczucie
zranioną duszę
na delikatnych
ramionach dmuchawca
odchodzi w nieznane
by znów zakwitnąć
myślą wolną
bezsenna noc
maluje
krajobrazy wspomnień
olejne
ciężkie płótna
na długo
zapadają w pamięć
ból
gniew
strach
namalowane grubą kreską
bledną
by nad ranem
rozmyć się
akwarelą uczuć
rozedrganych
odarłam
sens z iluzji
myśli
opadały
jedna po drugiej
jak płatki
stokrotki
kocha
nie kocha
kocha
zabolało
została
tylko łodyga
i pustka
odziana w strach
przed nieznanym
umów się z życiem
na spotkanie
w chaosie
zdarzeń
nieprzewidywalnych
o zmroku
bez złudzeń
i zdrady
życie zwyczajne
długie w swym
majestacie
kroczy dumnie
patrzy beznamiętnie
jak odchodzisz
w zaświaty
zostawiając za sobą
kilka rupieci
i szmaty
a czasem wspomnienie
w ludzkiej pamięci
co uroni
za tobą
jedną łzę
w lustrze duszy
dostrzegłam
blednące
odbicie twarzy
tak dalekie
choć na wyciągnięcie dłoni
zarysowane
głęboką zmarszczką
bez uśmiechu
z przygaszonym
błękitem oczu
tak moje
że aż obce
noc snuje opowieść
ze strzępów wspomnień
pajęczyną myśli
kreśli drogę na skróty
byle do świtu
przetrwać
znaczenia niezapamiętane
słowa niewypowiedziane
gesty zawieszone
znienacka
i tylko księżyc
zasłuchał się
w kołysankę łez