jesteś
na wyciągnięcie
dłoni
czułą pieszczotą
uskrzydlasz ciało
jesteś
na wyciągnięcie
ust
namiętność
dotyk
skrywa tajemnicę
istnienia
pełnia
niebo
bez snu
srebrem
rani źrenice
gwiezdny pył
dławi łzy
smakując ciszę
łamię słowa
jak gorzką
czekoladę
zapadam się
w bezkres
milczenia
szept wiatru
pieści zmysły
aromatem cynamonu
przyprawia noc
zagryzam wargi
by delektować się
ucztą
zapisane
piórem wiecznym
myśli
niemi
świadkowe
naszego istnienia
pożółkną
wyblakną
przetrwają
nie szukaj
w wierszu
duszy poety
to lustro
które
odbija sekrety
myśli twoich
przyglądaj się
słowom
otulą cię
swoim ciepłem
ból rozszarpią
ostrzem
znacząc blizny
aż do kości
nie szukaj
w wierszu
duszy poety
poszukaj swojej
ołówkiem myśli
szkicuję
portret
twoich oczu
zapamiętany
błękitem nieba
w tamto upalne
popołudnie
siłę wykutą
w skale
wiatrem rozwiane
hebanowe fale
schowana
w twoich dłoniach
wymazuję bliznę
półcieniem
łzy obłoków
obmywają
ziemię z grzechu
studzą
rozgorączkowane
pragnienia
smutki ulic
zatopią
w strumieniu
zakiełkują
życiem
w ramionach drzew
jedna
a jakby rozdwojona
czernią bieli
przyodziana
jaźń
w dzień anielska
zdobywa świat
krzykiem
w noc diabelska
szeptem kołysze
gwiazdy do snu
dniem i nocą
rozdzielona
ona
koniec
ostre słowo
jak brzytwa
wypowiedziane
rani do kości
mocne jak stal
nie da się
złamać
będąc początkiem
samotność
wydłuża noc
o bezsenne godziny
zegar
miarowo odmierza
kolejne minuty
cierpień
sekundy szczęścia
uciekają szybko
by nie dogonił
ich żal
że trwały
zbyt krótko
w słowie
najlepiej
rzeźbi się
nocą
wtedy łatwiej
mówić do siebie
z emocją
z sensem
na głos
oczyszczając duszę
można sobie
ubrudzić ręce
myśli
składając się
w całość
hałasują
nie dając spać
tym zza ściany
z letargu marzeń
rzuceni
w rzeczywistość
uwikłani
w pajęczej sieci
obowiązku
plączemy
dzień z nocą
fachowo
i spokojnie
gordyjskim węzłem
namiętności
cisza
na kartach pamięci
kreśli
scenariusze wspomnień
jasnych
jak zachodzące słońce
na horyzoncie
ciemnych
jak mrok kłamstw
zapamiętanych
niewidzialnym atramentem
znaczy duszę
jak niewolnika
ciężki sen
przerwany
świtem
przeciera zaspane
oczy dnia
pośpiechem dręczony
porzuca mary
na chwilę
wróci do nich
tylko one
kołysanką nocy
ukoją zmysły
udręczone
przeszłość
ma długi cień
depcze nam
po piętach
gdy uciekamy
w lustrze kałuży
rozmazane duchy
bledną
oślepione
światłem dnia
brzeg morza
zadeptany
bursztynowymi
wyznaniami
muszlami szumiącymi
wspomnieniami
spacerami
po horyzont
by zagłuszyć ból
gdy słone łzy
drążą
zamki z piasku
jak skałę
gdy mewy
krzykiem
rozpraszają
myśli burzowych
chmur
kreując przyszłość
nie bujaj
w obłokach
patrz pod nogi
teraźniejszość
płata figle
sypnie w oczy
piaskiem
zabije śmiechem
utopi w morzu łez
ale to
przeszłość
może podłożyć
ci nogę
samotność
demaskuje fałsze
twarzy uśmiechniętych
po prośbie
nieszczerych
w codziennych
obłudy godzinach
tak prawdziwych
że można się
nabrać
sto razy
od nowa
za kurtyną uśmiechu
rozgrywa się
dramat
dwa monologi
bezradnie
składają się
w dialog
bez dekoracji
bez braw
na pustej scenie
dobro i zło
położyły
swoje role
przepełnione bólem
oczy nocy
wylewają
srebrne łzy
piekący żar
latarni
oślepia myśli
spływające
po szybie
wspomnieniem
czarna cisza
wyostrza
sens decyzji
za kratami
ludzkiej moralności
nie ma miejsca
na skruchę
zbyt mała cela
nie pomieści
prawd kłamstwami
szytych
na miarę sumień
bez wyrzutów
i życiorysów
oblepionych kryształem
z wiatru utkani
przemierzamy
życie
w pośpiechu
huraganem
łamiemy serca
chwiejni
bez tchu
zadeptujemy
innych
jak liście
jesienią porzucone
lekkim zefirkiem
wiejemy
byle do wiosny
na pograniczu
chmur
tam gdzie
ziema
staje się
piekłem
codziennie
spalamy się
trwając
między
dziś a jutro
jak między
sensem a bezsensem
nad przepaścią
słów pustych
stoimy
rzuceni
beztrosko na wiatr
łapiemy okazję
rozpychając
łokciami powietrze
gęste od kłamstw
patrząc z góry
widzimy więcej
słysząc mniej
milcząc
rzęsisty deszcz
zmyje obawy
zamilkną szepty
myśli gorzkich
wymazane z pamięci
jak malarz
pomaluje kwiaty
z płatkami marzeń
które na płótnie
wyrosną
jak trwałe
skały
poświęci
wszystkie drogi
pola obsieje
bawiąc się z wiatrem
cały ten deszcz
nie liczy się z nami
szeptem
nocy otulone
zasypiają
miasta
gwarem ulic
wykończone
zadeptane
pośpiechem
zmęczone
sprawami wagi
najwyższej
przykładają głowy
do betonowych
poduszek
mrużą oczy
blaskiem gwiazd
zasypiają
szeptem nocy
otulone
w otchłani złudzeń
milczymy
trwonimy czas
na marzenia
ptaki będą
wyżej latać
trawa szybciej się
zazieleni
noc nie będzie
gasić dnia
rozumu
nie dopuszczamy
do głosu
niech tańczy
między piekłem
a niebem
zawieszeni
w półsłówkach
w półprawdach
w pół drogi
między piekłem
a niebem
szukamy
pół gestu czułości
pół tonu radości
pół chwili normalności
między piekłem
a niebem
codziennie
dojrzewamy
do słów ważnych
między
trwaniem a sensem
gubimy złudzenia
wydeptujemy
ścieżki
łzami płynące
śmiechem dudniące
huraganem myśli
szaparane
milczeniem
na drodze
do mądrości
buntujemy się
niewysłuchani
zaplątani
w pajeczynę
zrywamy pęta
obłudy i fałszu
w jedwabnym
więzieniu
nic o sobie
nie wiemy
poplątać
zerwać nić
podpalić
jak pochodnię
bez której
w ciemnościach
zginęłaby nadzieja
na odnalezienie
siebie
zrób
pierwszy krok
pod wiatr
rozpocznij
nowy rozdział
wędrówki
walka
szansa
zmiana
nie oglądaj się
za siebie
tamtem rozdział
znasz już
na pamięć