codziennym męczeństwem
udręczone sumienie
błąka się co rano
szukając trosk
porzuconych
w pośpiechu
zmartwień
jak bańka mydlana
problemów stworzonych
by nie było nudno
nabiera
ochoty na ból
nabiera kolorytu
z każdą łzą
wylaną bez powodu
rumieńcem pali
krzyk bez wartości
twardo stąpając
po ziemi
odkrywam
kolejne sekrety
nieba
powoli
otwierając mi oczy
zamykają serce
na to co ważne
bezbarwny
i złowrogi
świat kręci
tęczowe koła
przymila się
grozi
pragnie odlecieć
ku słońcu
wycisza lęki
kolejną
linę zerwał
pod nami
bezimienny anioł
nie pozwolił uciec
kazał szukać
więc szukamy
niczego
zaletom wymierzył
siarczysty
policzek
wadom postawił
piedestał
prawa człowieka
spalił
na ofiarnym stosie
dobroczyńca
o jedną łzę
za daleko
bez pośpiechu
płynie czas
ludzkie twarze
zamierają
bez uśmiechu
w gąszczu pustki
tylko
słów za dużo
bez znaczenia
codziennie odchodzę
by wrócić
jutro
do myśli pogubionych
u schyłku dnia
do trosk
wyczesanych
z każdym kolejnym
kosmykiem
do słów
zawieszonych
w półgeście
do rozpaczy
przyprawionej szczęściem
codziennie odchodzę
by wrócić
do siebie
zastygła
między
jawą a snem
zaplątana
w pajęczynę myśli
boi się poruszyć
najdrobniejszy
gest zburzy
harmonię
pustki i ciszy
rozedrgana
liczy
kolejne akty
swojej duszy
za murami
myśli
buduję schron
by ukoić
duszę skołataną
by zapomnieć
dzień
bólem pisany
gdy każda łza
solą wypala
brzemię
nie-pamięci
życie
garściami liczone
przesypuje
piasek dni
z dłoni w dłoń
ziarenka
szczęściem kiełkujące
podlewa uśmiechem
budując zamki
pamięcią
bogate
podmuchem szybkim
rozsypuje
nienawiści pył
by oczy
łzami się zalały
życie garściami liczone
buduje zamki
z piasku wspomnień
zło
przygniata ludzi
budzącą się
co rano
nienawiścią
szponami rozdziera
duszę rozedrganą
od środka
przebiegli
złośliwi
drwią
błąkając się
po świecie
każdy dzień
ich życia
pali
jak ognia
żarzący kęs
zostawiając
po sobie
tylko popiołu
stos
tęsknota
pieści skronie
jak delikatny wiatr
wśród ostatnich
promieni słońca
czułość
zapamiętana
w dotyku
pod powiekami
kryje się
aż do nocy
rozbudza zmysły
w blasku księżyca
pocałunkami
rozbiera wstyd
utkany
z koronek gwiazd
taniec ciał
zostawia
cienie namiętności
które bledną
dopiero świtem
pokaleczyła duszę
próbując skleić
potłuczone
kawałki serca
zabliźniona pustka
zostawiła
po sobie ślad
zbyt trwały
by ukryć go
pod makijażem
czerwony
grymas ust
nie rozjaśni bólu
spływającego
doliną łez
pamięć
jak brzemię
szufladkuje uczynki
jak trofea
radości mnoży
dzień po dniu
zapisując detale
uśmiechem
rejestruje
każde zło
by odpłacić
za nie dobrem
w przyszłości
zobojętniała
w betonowym tłumie
twarzy
widzących
tylko swoje odbicie
milczeniem
wielkomiejskiego gwaru
studzi namiętności
zadeptuje uczucia
w pośpiechu
zatrzaskując
serce
noc otwiera oczy
na to
co ważne
wyostrza apetyt
na życie
rozświetla dzień
pełnią emocji
skrywanych
między obowiązkowym
być i mieć
okrywa tajemnicą
to co
pod powiekami
szukam
drogi na
wyspy szczęśliwe
chwilą zapomnienia
rozgrzane słońcem
nicnierobienie
rozedrgane
bryzą poranka
i ślady znaczone
od brzegu do brzegu
rysuję mapę
w czasie zawieszoną
znacząc drogę
niewiadomą
między
wczoraj a jutro
zawieszone
na pajęczynie
dziś
przemija
pełne napięć
i supełków
zawiązanych
ku pamięci
zerwanych myśli
słów rzuconych
ot tak
na potem
i godzin straconych
bezpowrotnie
w próżni
zawieszona
szuka celu
wędrówki
krok
w przód
krok
w tył
cisza
nie przynosi
inspiracji
tylko
trwanie
w zwątpieniu
myśli osaczone
wpomnieniami
budują azyl
jasne dni
otulone słońcem
promienieją
w pamięci
ciemne chmury
zalewają je łez
ulewą
myśli ciążą
jak wyrok
który trzeba
odsiedzieć
w samotności
w labiryncie
życia
szukam siebie
wśród gąszczu
obcych twarzy
wśród zgliszczy
wspomnień
zapisanych
na spalonych
kartach
zgubiłam tożsamość
zatrzęsła się ziemia
od gromów złowrogich
niebo spłynęło
strumieniem łez
płynęły
rynsztokiem
oczyszczając dzień
z brudu i złych emocji
wiatr odkurzył ulice
z beznadziei tłumu
opustoszało
tylko
kropli było
coraz więcej
wyśniłam
na jawie
sen bezsenny
pod powiekami
skrywając
obrazy
nienamalowane
nad ranem
bezszelestnie
ucieka
spod parasola rzęs
by powrócić
miasto umarłe
duszami
starych ludzi
z brukiem
na ulicy
z rozstawionymi
kramami targu
gdzie kupisz
i sprzedaż
książki
parasol w kratkę
gramofon
świecznik
i starą szpicrutę
sumienie wytarte
z opisem
zużyte grzechami
za winy
twoje
i całego świata
miasto z betonu
w swojej bierności
zmusza zegar
do wybicia
kolejnej godziny
nieszczęśliwej
gdy ból rozrywa
duszę na strzepy
lustro duszy
zamazuje obraz
patrzymy w dal
nie widząc
tego co
na wyciągnięcie dłoni
w ciszy
słyszymy dźwięki
niewypowiedziane
składając myśli
z okruchów szczęścia
tkamy pajęczą nic
nadziei
między
łzą a łzą
komponujesz
suitę emocji
skrajnych
bemole rozpaczy
przyprawiają
o dreszcze
napięte
struny duszy
między
uśmiechem a uśmiechem
nuty
krzyżują się
radośnie
na partyturze
marzeń spełnionych
poszłam na wagary
porzucając
na chwilę
życie
spaceruję
milczącym lasem
oddychając
rześką emocją
poranka
doganiam drzewa
stojące
w pośpiechu
by zaczerpniąc energii
z ich ramion
rozległych
ot tak
zwyczajnie
tańczę z wiatrem
w celi umysłu
uwięziona
odsiaduje wyrok
dożywotnio
skazana
na perfekcję
od świtu zbyt pilna
w południe za dokładna
za bardzo zajęta
wieczorem
w kajdany
pośpiechu
zakuta jak w dyby
bez szans
na widoki
na oddech
na wolność
wyszłam z siebie
w pośpiechu
zatrzaskując
bramy duszy
na kołku odwiesiłam
maskę codzienną
idę
nie oglądając się
za siebie
nie patrzę
nie słucham
nie myślę
odpoczywam
wolę
być sobą
stojąc obok
dryfuję
na tratwie
od dnia do dnia
od nocy do nocy
szukając
zacisznej przystani
portu zapomnienia
do którego
drogę oświetli
latarnia księżyca
wyspy bezludnej
trochę tylko
zaludnionej
oazy bez cienia
depczącego
po piętach spokoju
pamięć wraca
łzami deszczu
rozbija
kryształy żalu
o bruk
rozwiewa smutki
wiatrem szalonym
oczyszcza powietrze
by dusza
mogła odetchnąć
zatapiając się
na chwilę
w błękicie oczu
wpatrzonych
w dryfujące
okręty ciał
na wzburzonych falach
nocy i dni
szukamy
bezpiecznej przystani
wspólnego brzegu
zapomnienia
między
ciszą a milczeniem
złowrogi
hula wiatr
nie przynosi
rozwiązania
zamiata
pod dywan emocji
słowa dobre
słowa złe
zostawiając
tylko
te bez wyrazu