nie szukaj słów
rzuconych na wiatr
odleciały
co ciepłych krajów
na dzikich skrzydłach
minionych dni
już nie spadną
z deszczem
nie przejrzą się
w kałużach łez
rozpłyną się
aż po horyzont myśli
nie wrócą
bo i po co
znalazłam świat
alternatywny
za uczuć szkłem
schowany
nie docierają
do niego troski
nie odczuwa bólu
nie szuka rozwiązań
maluje krajobrazy
akwarelą marzeń
deszczem wyobraźni
podlewa kolejny dzień
jest jak twierdza
której bram
nie sforsuje codzienność
pustka
otacza się ciszą
bezpiecznie
otula skronie
brakiem słów
niewypowiedzianych
nie szuka gestów
nie buduje mostów
trwa
noc nabrzmiała
czekaniem
wypatruje świtu
pełnego
chłodnych kropli
ukojenie
nie przychodzi
żar rozpala od wewnątrz
wszystkie myśli
wiatr przystanął
za chmur pancerzem
wyczekuje
cisza potęguje
siłę deszczu
każda kropla
ma swoją moc
czas okrada duszę
z marzeń
nieubłagany
odchodzi
nie oglądaąc się
za siebie
odlicza
pędzące godziny
rozpaczy i strachu
a minuty
gubią szczęścia
okruchy
w klepsydrze życia
ziarnka piasku
igrają z ogniem
i tylko łzy
studzą kolejne sekundy
przeciekającego
przez palce
życia
w oddali
słychać szept
nadchodzącego dnia
zbliża się powoli
chowając za chmurami
torby trosk
za zakrętem
ogląda ciszę
zgęstniałą nocą
dłonie
rozpychają świt
wiatr
nie daje za wygraną
czeka
na kolejną walkę
stoczoną
w pierwszych promieniach słońca
nie szukam zrozumienia
w słowach rzuconych
w czarną noc
na zatracenie
wracając
milczącym echem
wypalają piętno
i przynoszą sen
skryte pod powiekami
nabierają sił
by rankiem
rozwinąć skrzydła
myśli zaklęte
we łzach
kołyszą szczęściem
zawieszonym
na skraju rzęs
w lustrze duszy
odbite dobro i zło
błąka się
między
jawą a snem
pod powiekami
szukają ukojenia
by zrozumieć
dokąd zmierzają
nocą
w ciszy
rozbijam dzień
na atomy
sensu i nonsensu
niesione wiatrem
krążą między
sercem a rozumem
szukają drogi
do szczęścia
zabierając ze sobą
tylko
okruchy wspomnień
myśli
jak trujący bluszcz
otuliły skronie
pulsują
od świtu do nocy
bez wytchnienia
nie przynoszą
odpowiedzi
nie dają ukojenia
burzą porządek
kolejnych dni
rozbudzają zmysły
pragnieniem spokoju
nad rwącym potokiem
myśli igrają
z wiatrem
zdobywają
kolejne szczyty
rozbijając o skały
wędrujące marzenia
na szlakach
wspomnień
mijam
dobrych i złych
samotnie
idę w stronę słońca
by spalić żal
nocą przytul
gdy zrzucam pancerz
codzienności
ubierz mnie
w dotyk
jedwabiem szeptu
rozbij strach
scałuj ból
tętniący w skroniach
ochroń duszę
przed samotnością
uwięzioną w myślach
w dzień
po prostu bądź
z myśli bezsennych
utkałam pajęczynę
na nitki
jedna po drugiej
nanizuję perły łez
zawiązuję pętelki
niepamięci
by wspomnienia
nie uleciały
babim latem
oplatam słowa
nadzieją spełnienia
noc
metafora cierpienia
odliczana
godzinami samotności
przemijają
kolejne twarze
rozmywają słowa
blakną gesty
zostaje pustka
wypełniana
minutami wspomnień
sekundy
łamią myśli
na pół
by wypełnić strach
przed milczeniem
wzburzone niebo
zalało ziemię
łzami lata
krzykiem rozdarło
słoneczną powłokę
iskrami
paląc strach
ostudziło radość
zmyło zabawę
z plaży
spieniło falę
opustoszały ulice
i tylko w kałużach
tętniło życie
wyszłam z siebie
by w deszczu
oczyścić myśli
między samotnością
a pustką
szukam rozwiązania
krok za krokiem
opuszczona
zbieram kwiaty
żalem karmione
otulona szalem
utkanym z niepewności
przytulam strach
przemoknięty
do ostatniej łzy
nocą
wszystkie drogi
prowadzą do świtu
myśli biegną
nieubłaganie
omijając
drogowskazy słów
przyspieszają
potykając się
o milczenie
wiatr
rozwiewa wątpliwości
budząc poranek
ptasim śpiewem
ciemniejsza strona
mojej duszy
nabiera blasku nocą
w koronkowej zbroi
nabiera mocy
dotykiem
wyznacza mapę
do tajemnicy
istnienia
szeptem prowadzi
niebezpieczną grę
bliskość
łagodzi walkę
ciała tańczą
w płomieniach księżyca
by stać się
jednością
w lustrze nocy
odbija się
dzienny makijaż duszy
wytuszowana
czernią rzęsa
skrywa ból
pocieniowany
szarością dnia
rubinowy grymas
przygryza łzy
chłodem
zmywają z warg
palące fałszem
uśmiechy
i tylko wiatr
wyczesany z loków
nadal hula
w najlepsze
nienasycona
pokruszyłam czułość
jak chleb
miała wystarczyć
na dłużej
wiatr
rozwiał ją
na cztery świata strony
teraz
w samotności
karmię się okruchami
tyle zostało
w otwartej dłoni
niebo spochmurniało
zszarzało
nadmiarem trosk
deszcz
jest przyjacielem
obmywa duszę
z rozpaczy kurzu
chłodne krople
łączą łzy
w kałuże wspomnień
w liściach drzew
skryło się
tylko szaleństwo
wiatru
jestem
szeptem wiatru
tańczę na łące
w sukience
z babiego lata
utkanej
we włosy wpinam
barwne motyle
słoneczne pocałunki
układam w bukiet
zawieszam marzenia
na miękkim obłoku
malując na niebie
wspomnienia
na szachownicy życia
rozgrywam potyczkę
z duszą zbudowaną
z piekła i nieba
ogniem
rozpalam myśli
chłodząc emocje
delikatne
jak obłoczek
zatracam sens
w walce
dobra ze złem
szach - mat
i ból nie znika
czas stanął w miejscu
szach - mat
i wygrałam
kolejny dzień rozpaczy
śpiącą duszę
księżyc
otula ramieniem
srebrnym
promieniem światła
delikatnie
pieści skronie
pocałunkami gwiazd
obsypuje ciało
noc
jest czułym
kochankiem
ekstazą snu
przynosi ukojenie
wiersz
jest terapią
doskonałą
cierpienie
zaklęte w myśli
potrzebuje słów
by uśmierzyć ból
rozlicza sumienie
wystawiając
rachunek doskonały
milczenie
szuka metafor
dobra i zła
otwiera oczy
na krainę snów
tam dusza
odnajdzie siebie
noc odchodzi
za szybko
aksamitnymi ramionami
otula myśli
kołysząc duszą
sen
nie przychodzi
godzinami
cisza
rozsadza skronie
wspomnienia szarzeją
twarze bledną
postaci odchodzą
nadchodzi świt
nad ranem
ptaki opowiadają
najpiękniejsze historie
kolorują sny
kołysanką księżycową
im bliżej świtu
tym wyraźniejsze barwy
przebijają chmury
milkną
z pierwszym promieniem
słońca
przynoszą nadzieję
unosząc dzień
na swoich skrzydłach
łzy
serdeczny atrament
którym zapisuję
to co z duszy
zostało
skrawki nadziei
powoli składam
szukając sensu
w cierpieniu
między strofami
panuje cisza
tylko wiatr
rozgoni strach
przed burzą serca
z niepokoju
zbudowałam mur
trwalszy
niż spiżowy dzwon
codziennie
dokładam do niego
cegiełki bólu
przekładam je
nadzieją
i uśmiechem
w kąciku warg
czas przyniesie
rozwiązanie
ulga wydłuży mur
burząc jego początek
nocne niebo
mapa myśli
niepozbieranych
gwiazdozbiory
niepamięci
rysują drogę
od serca do serca
gwiazdy
czułe punkty życia
błyszczą słowem
mrugają oczkiem
spadają marzeniem
tak trudno związać
z sobą słowa
by nadały sens
przykurzonym znaczeniom
odbierają
lekkość miłości
obciążają ból
dodatkowym cierpieniem
uciszają rozpaczy
krzyk
między
słowem a słowem
rozwieszam
mosty zwodzone
drogowskazem myśli
i idę przed siebie
milcząc