w szarej
codzienności
przemknęła iskierka
serce poruszyła
nadzieją
zburzyła
dzień misternie
poukładany
pantofelki zgubiła
uciekła
zostawiając w sercu
pustkę
powoli
ścigam się
z czasem
odchodzę
od siebie
o krok
jestem
o krok dalej
niż wczoraj
ciągle
za blisko
by wrócić
twarz
pokryta zmarszczkami
zamglone spojrzenie
grzbiet zgarbiony
wielkimi troskami
beznadziejność
umarłe marzenie
dłonie
niezgrabne koślawe
spracowane
zmęczone
w swym trudzie
niewidoczna
jak powietrze
niepotrzebna nikomu
siedzi sama
w dużym domu
pełnym ludzi
nie ma siły
by iść dalej
starość
życie
najtrudniejszy
z żywiołów
nie da się
go okiełznać
jak ogniem wody
nie skuje lodem
żaru serca
nie rozwieje
bólu wspomnień
i tylko
pod grudką ziemi
będzie pokonane
nad przepaścią
myśli kołyszą
wyborem
to za
to przeciw
to bez sensu
to bez wyjścia
to na nic
a może
serce i rozum
przeciągają linę
to w lewo
to w prawo
emocje
plączą serce
argumenty
rozsadzają skronie
to za
to przeciw
to bez sensu
to bez wyjścia
to na nic
a może jednak
błądzące
rytmy melancholii
walczą
o spokój świata
w którym
ludzie rozgrzebują
własne niepokoje
pływamy
po morzu wzburzonym
nad śpiąca karawaną
górskich grzbietów
omijając
cierpienia
zazdrość
i fałsz
stąpamy
po dachu świata
szukając
własnej drogi
starość
otulona
murem wspomnień
zrzuca
maskę goryczy
wspomnienia
bezużytecznie
zbierane w duszy
nie pozwalają
zapomnieć
miały
być lekcją
ludzkiej istoty
a przynoszą
tylko
smutek i ból
wybudowałam pomost
między
myślą a słowem
by zrozumieć
z pajęczych gestów
utkałam nić
by połączyć
dobro i zło
chcemy zbyt wiele
wciąż za mało
o sobie wiedząc
ból krąży
szybciej
niż tlen
świt nadchodzi gwałtownie
burząc spokój nocy
oślepiającymi promieniami
przebija oczy
by spojrzały
przed siebie
tam
gdzie droga się
nie kończy
i gdzie początek
zgubił kontury
gdzie cisza
ptasim trelem krzyczy
i miasto zaczyna
zatruwać duszę
zbyt szybkim tempem
ciernie codzienności
ranią duszę
aż do kości
wbite w skronie
zabierają
ostatni oddech
bez bólu
balsam słów
nie łagodzi pustki
zaognia tylko
stany zapalne
świadomości
strach
tka pajęczynę
myśli złych
wiąże supełki
krzywd i radości
krzyżuje myśli
nitka po nitce
buduje pancerz
dla duszy
rozedrganej
wiatrem słów
rzuconych
i milczy
wokół pustka
i wiatr lodowaty
sople łez
dziurawią duszę
krwawi
bezbarwnymi
emocjami obdartymi
ze słów i gestów
upadają
ciężkie jak kamienie
rozbijają się
bezszelestnie
zostaje
tylko samotność
myśli
wyryły piętno
głęboką zmarszczką
codzienność
tętni bólem
rozdzierając skronie
na dobro i zło
serce
przystanęło
na chwilę
musi dokonać
wyboru
żyć czy być
noc odbiera sen
obrazy przemijają
dźwięki nie milkną
czarno-białe
godziny skrzą się
pustką duszy
pod powiekami
zdarzenia
nabierają barw
czas ucieka
a one trwają
niezmiennie
rozpadamy się
nienasyceni
kłamstwa
wkładamy do ust
na dzień dobry
i żałośnie
mijamy się
milcząco
prosząc
o przebaczenie
czekamy
na pokutę
obijamy się
o ziemski padół
żyjąc
w ciągłym pośpiechu
nie licząc
się z ludźmi
bo przecież
wciąż nienasyceni
marnujemy czas
marznę
białym puchem
otulona
w lodzie
wykuwam myśli
zbłąkane
wyznaczam szlak
między płatkami
spadającymi
między nami
skrzypią
niecierpliwe kroki
błyszczą
kryształy łez
zbieranych
na pamiątkę
po omacku
zanurzamy
się w myślach
smutni
błądzimy
po zakamarkach piekła
przeżywamy
rozterki
cierpimy
zawiłe drogi
sami wybieramy
by uciec
w ramionach
białego anioła
jesteśmy bezpieczni
w kącie duszy
mieszka strach
w milczeniu
znosi ból
chowa myśli
przed kolejnym
rozczarowaniem
łzami
oczyszcza
pamięć
między nieszczęściem
a szczęściem
nadzieja zawiesza
sznur zmiany
wiąże na nim
supły niepamięci
pamięć złudna
płata figle
przypomina ból
zamazując radość
rozdarte serce
suszy łzy
by w słodycz
zmienić
smutek słony
jesteś sam
w labiryncie
odrzucenia
samotny
pusty ze strachu
czekasz na świt
zadajesz kłam
prawdzie
która majaczy
w dali
zdradzając
zostałeś sam
opętany
czarcią doktryną
dziś
już wszyscy
wiedzą
żeś łgarz
jak trudno
żyć
gdy wybucha
wciąż na nowo
wulkan cierpienia
głód
wojny
płacz bliźnich
wykuta
z marmuru
topnieję
serce moje
krwawi
i rany
już nigdy się
nie zabliźnią
stoisz po środku
tłum burzy się
i wrze
upadła dusza
bezgłośnie łka
z bezsilności
oczy patrzą
przerażone
w dal
i nadchodzi
to co przyjść
musiało
wątła
iskra nadziei
miota się
ostatnim zrywem
po nim
już tylko ból
nieszczęście
tańczy na ulicach
wspomnień
ona myli kroki
kręci się w kółko
nie wsłuchując się
w muzykę słów
on depcze stopy
gubią rytm
by odnaleźć siebie
zapatrzeni w siebie
otaczamy
ciało potokiem
niezrozumiałych słów
dusze
złączone łańcuchem
wiecznego oddania
bez słów
wyrażają emocje
delikatne
kruche
melodia słów
bramą do piekieł
roziskrzona
tajemnicą
ginie
nad szarym niebem
po czarnej ziemi
stąpamy boso
bez celu
spoglądając
za horyzont
szukamy oparcia
uciekamy
przed siebie
w tył i w bok
bieg wydarzeń
jak zagadka
życie
jest tylko
wielobarwną
paletą zdarzeń
nie do zatrzymania
niedokończone życie
jak książka
przerwana w połowie
sens znika
na kolejnych kartach
słowa tracą znaczenie
zdania pustoszeją
jak ulice
po zmroku
tyle jeszcze
trzeba powiedzieć
zanim się
zniknie
zapada cisza
myśli próbują
napisać
kolejny rozdział
balsam nocy
nie przynosi ukojenia
ranom zadanym
w świetle dnia
blizny
rysują drogę
do serca
kryształową barwą łez
cisza
tnie powietrze
jak brzytwa
słowa budują mur
by dusza
mogła w nich
uwięzić
emocje targane
wiatrem myśli
złych
wokół
panuje pustka
i nicość
nieświadomi
stajemy się
wspomnieniem
wypchnięto
nas na scenę
życia
marnych aktorów
bez znajomości ról
akty
kolejnych dni
uczucia
dzielimy na sceny
chcemy widowiska
inscenizacji
nieszczęścia
i grozy
premiera na żywo
ty jesteś reżyserem
wzlotów i upadków
to sztuka życia
wynurzony
z nienawiści
szaleńca
skrada się pająk
misternie tka
woalki
tęsknych pajęczyn
toczy
się stromą
powierzchnią ściany
czując się wyrzutkiem
samotność
jego przystanią
bez brzegu
gdzie konają fale
ciszą umarłego
a on
ciągle tka
nad ścierwem
krążą sępy
rozszarpując
na strzępy
okaleczają
oślepiają
nienasycone
umarła w nich dusza
został tylko
gorzki posmak
zdobyczy
tylko
czy znajdą
następną
spojrzałam
w oczy nocy
była przerażona
ukryła się
w koronach drzew
wtulona w chmury
srebrno-szare
czekała na świt
w pierwszych
promieniach słońca
jaśnieje je dusza
wiatr rozwiewa
mroczne myśli
zapisując je
pyłem gwiazd