codziennie
wypływam w rejs
w nieznane
błądzę
coraz dalej i dalej
bez mapy
gubię kurs
szukając
między światłami latarni
drogi do portu
przeznaczenia
wiatr
rozwiewa myśli
złowrogie
rozrzucając je
wśród
kolorowych liści
podeptane
przez
niecierpliwe kroki
trafiają
na zamiecioną stertę
jesiennej zadumy
zachichotał los
złowrogo
i szczęście
rozbiło się
o bruk
kryształy łez
wbijały się
w serce
sztylet po sztylecie
raniąc duszę
do krwi
blizny zostały
ku przestrodze
noc
nie wypełni poduszek
szczęściem
srebrnym
pyłem gwiazd
nie zatrze dnia
bezwładnie opadającego
na zbliżające się
wczoraj
zimne jutro
tli się już na horyzoncie
skamieniałe tajemnicą
aż do świtu
zapomniany człowiek
to błąd
którego bez pokory
nie da się naprawić
pustką otoczony
buduje mur
który trudno przebić
otulony ciszą
nie słyszy słów
wypowiadanych
bo tak trzeba
pokłócona z życiem
umiera
codziennie od nowa
jak rozbitek
dryfuje
po wzburzonym morzu
zrywa
kajdany duszy
zadając rany
sercu
kształtuje myśli
jak zamki na piasku
szuka swojego brzegu
nie bacząc
na światła latarni
bezsilność
roztacza aurę
większą
niż jesienna burza
zastyga w ciszy
niemoc myśli
wiąże słowa
gesty
nie mają szans
by kiwnąć palcem
skamielina
nocy i dni
uciekamy
pod szarym
niebem nocy
w samotny rejs
od gwiazdy
do gwiazdy
płyniemy z wiatrem
szukając portu
przeznaczenia
ból wspomieniem
zasklepiony
blizna
przypomina
to co niezapamiętane
a wyryte
w pamięci
do łez krwi
przestroga
by szczęściu
nie ufać
do końca
na dworcu życia
obserwujemy
pociągi zdarzeń
mijające się
od stacji do stacji
bez przystanku
pasażerowie
przesiadają się
z dnia w dzień
z pośpiechu w pośpiech
z nocy w noc
od człowieka do człowieka
zatrzymują się
na peronie nadziei
gubiąc bilet
powrotny
nieobecność
narasta
z każdym zanikającym gestem
zapomnianym
jak szept
słów
do końca
niewypowiedzianych
pod powiekami
szkicuje
obecność złudną
odmierza czas
milknącymi krokami
cisza
wypełnia czas
po brzegi
babie lato
oślepiło mnie
ostatnim
ciepłym promieniem
zapatrzona
w iskry przebijające chmury
zgubiłam cię
w tłumie zdarzeń
biegnących
ku jesieni
ścigam się z wiatrem
omijam kałuże smutku
i szukam
wskazówek
na kolorowych listach
wysłanych z drzew
samotność
pełna myśli
nieuporządkowanych
i ciszy brzęczącej
nie pozwala
zasnąć duszy
niepokornej
rozbija minuty
na setki
słów pędzących
bez celu
dusza
zastawiona
w lombardzie serca
kurzy się
między medalami
za odwagę
a kolią
błyszczącą łez
perłami
porzucona
czeka na wyprzedaż
uczuć
nocą
porzucam maski
codziennością zmęczone
zmywam z twarzy
karminowy
uśmiech przymusu
wytuszowany
profesjonalizm spojrzenia
strzepuję z powiek
kolory
emocji blaknących
zapisuję myśli
atramentem gwiazd
by o świcie
otuliła je
przeźroczysta mgła
niepamięci
czas ucieka
bezsilne ręce
puszczają wskazówki
rozpaczliwie
trzymane resztą sił
deszcz
zmyje obawy
zamknie szepty
wysnute z pamięci
rzeka przyspiesza
ciesząc się
tym co jest
nie martwiąc
się o jutro
idzie jesień
kolorowa zaduma liści
zamykam oczy
by uciec
przed dniem minionym
w niepamięć snu
niepokoje
tańczą w duszy
zapisując szczęście
na odwrocie trosk
uśmiechając się
ironicznie
do świtu
kolejna myśl
zapisana
w sztambuchu
ku pamięci
by czas
nie zatarł znaczeń
nie zgubił tonacji
kolejny gest
namalowany
farbą wyobraźni
by przetrwał
pod powiekami
gdy zabraknie
marzeń
idzie na zatracenie
balansując
między tym co jest
a tym co zapamiętała
po słodkiej nocy
gorzki smak poranka
szczęście
szybko się zabliźnia
ból
nie przynosi ukojenia
wyczerpuje duszę
drażni i trwa
balansuję na krawędzi
nocy i dni
codziennie
od nowa
potykam się
o spadające gwiazdy
gasną
w milczeniu
zostawiając
po sobie pustkę
błyszczącą
samotnością łez
spakowała
wszystkie swoje lęki
kilka sukienek
i te szpilki
w których
przespacerowała szczęście
w pospiechu wyszła
pozostawiając
po sobie
kurz wspomnień
ulubiony wiersz
i roztrzaskane uczucia
przestała walczyć
z żywiołem
ludzkich namiętności
odeszła
by zacząć od nowa
walkę o kolejny dzień
sercem
otwieram
stacje do nieba
wyśniłam sobie świat
niesmutny
niekrwawy
niezawistny
łaknę spokoju
drzewo
na rozdrożu
rozplącze
pęta marzeń
bo dzień rześki
wieczorem spokojny
istnieje
tylko pomiędzy
kroplami fantazji
nienawiść
rozszarpuje świat
na pół
na cztery
i na osiem
wzdłuż i wszerz
spokój ducha
błąka się
od niezrozumienia
do niesprawiedliwości
szuka drogi
potykając się
o kłody
złowrogich myśli
raniąc duszę
ostrzem
słow
przybiera maskę
błazna
by przetrwać
chwila wytchnienia
zmienia się
w grzech
cierpienia
samotny
wyklęty
pusty
podążasz drogą
której los
nadał
kierunek
na kolejny
przystanek
bólu i rozpaczy
nad ranem
zmęczona tęsknota
zasypia głęboko
w paradoksalnym
uniesieniu
przykryta
kocem smutku
po uszy
dokładnie
w ciszy
snuje się oddechem
bezbarwnym
śpiewa kołysankę
leniwie
przeciąga
się w myślach
ospale
stuka
w okna serca
subtelnie
uparcie
bez odzewu
cicho stąpałeś
po kartkach
historii
żałobną
pisząc muzykę
kroki szaleńca
błądzącego
gdzieś po manowcach
blask
wszechświata
zamknięty w zranionej
ludzkiej duszy
mój bohaterze
bezimienny
odszedłeś
błądząc
w kierunku nocy
na moście
tylko
blednący cień
noc
utkana
z kropli deszczu
jak kolia
wspomnień
nanizanych
na pajęczynę myśli
rozbija się
o bruk
teraźniejszości
świta
cisza iskrząca
nadzieją
rzucone na wiatr
rozbijają się
słowo
po słowie
o mur zobojętnienia
nie cofną już czasu
nie zmienią sensu
dni minionych
potrafią
tylko w milczeniu
rozsadzać skronie
niebo pęka
w ciszy bólu
melancholia
tętni pulsem
przyspieszonym
na wszystko
jest za późno
trwoga
pali mosty
na zgliszczach
z trudem
kiełkuje myśl
cisza
zagłusza
krzyk duszy
chaotycznie
rozkołysane niebo
w dal płyną chmury
nadając nastrój
niesłyszalnego hałasu
cel podróży
nieważny
niewyznaczony
w próżni marzeń
łaskotane ostatnim
promieniem słońca
niebo otula
samotnego anioła
płynie
w bezkresną dal
milcząc