czerwono-złota
melancholia
zdobi ulice
smutkiem
chłód wieje
z przestrzeni
zalewa łzami
ostatnie
promienie słońca
samotność
poraża przestrzenią
taki tłum
a wokół
żadnej twarzy
cisza krzyczy
echo
nie odpowiada
pomiędzy nami
tylko wiatr
rozwiewa szczęście
przynosi zmiany
spadają liście
odsłaniając
nagie dusze drzew
za mało nas
mijamy się
dniami
szukamy nocami
w milczeniu
zagubieni
pomiędzy
sercem a rozumem
zbieramy okruchy
szczęścia
uważaj na słowa
zapamiętane
stają się
brzemieniem duszy
nie obiecuj
ciężaru kłamstw
nie da się
udźwignąć
pod powiekami
szukam ciebie
bezsenna noc
wyznacza krajobrazy
dokąd idziemy
ty do mnie
ja do ciebie
mostem utkanym
z marzeń
które gasną
o świcie
odchodzę od siebie
w pośpiechu
nie szukam
już rytmu serca
nie słucham krzyku
myśli splątanych
odchodzę
szukam siebie
od świtu do nocy
od nocy do świtu
zapatrzona w cień
zapominam
swoją twarz
jej odbicie
znalazłam
w kałuży łez
po drugiej stronie
duszy
między nami
czas
za nami
przestrzeń
ty i ja
dwa byty
zaklęte w niebycie
weź mnie w ramiona
i trwaj
otchłań nocy
pochłonie nas
bez reszty
będziemy jednością
tajemnicą nocy
skuszona
idę wprost
w aksamit
ramion twoich
szukam ciepła
pragnienie
warg drżących
pocałunkiem
i deszcz
pieszczot
aż do świtu
samotność
serce zamilkło
wsłuchane
w szept wiatru
jesienna
cisza kołysze
duszą
w bladych
promieniach
zbieram bukiety
babiego lata
delikatne
jak wspomnienie
dotyku twoich rąk
muśnięcia warg
spragnionych
zapatrzona
w błękit nieba
jak w twoje oczy
znalazłam ciszę
w ogrodzie
muśniętym złotem
wpatrzona w niebo
liczę ptaki
skrzydłami trzepoczą
w stronę słońca'
wiatr
goni marzenia
liście szeleszczą
z tęsknoty
za Tobą
biegnę
deszczu aleją
zapominam
i pamiętam
łez kryształy
rozbijam
o ziemię
zbieram
myśli zbłąkane
między
kroplami deszczu
szukam w nich
miłości naszej
ślady
zawarłam
z życiem
kompromis
nie słucham
już ślepych
nie patrzę tam
gdzie na głucho
zabity świat
idę przed siebie
pustynią betonu
tłumem
niewidzących twarzy
i trwam
ozłociła
drzew zielonych
korony
wiatrem przyniosła
jarzębin korale
rzuciła pod nogi
kasztanów klejnoty
przyszła w purpurze
wpatrzona
w błękit nieba
jesień
królowa melancholii
dusza
pustynia słów
wypełniona
rozpaczą po brzegi
myśli
splątane bólem
nie znajdują
drogi wyjścia
została pustka
przelana na papier
błękitną łzą
atramentu
rozbierasz mnie
szeptem
dłoni niecierpliwych
blaskiem gwiazd
ośmielonych
pocałunkami
znacząc drogę
do rozkoszy bram
w bezpiecznej przystani
ramion rozkołysanych
szukamy
drogi do świtu
przyszła cicho
szelestem
liści szczerozłotych
rzucając pod nogi
korale jarzębiny
strojna
w pajęcze koronki
dostojnie stąpa
we mgle
świtem
maluje rumieńce
bladym słońcem
tańcząc
wśród pól
nie odwracam oczu
gdy ból
wieje mi w twarz
perły łez
nanizuję
na sznur myśli
splątanych niepewnością
nasłuchuję wiatru
złagodzi krzyk duszy
serce zamilkło
skamieniało
kasztanową aleją wspomnień
idę przyspieszając kroku
szukam
nieba w twoich oczach
tego, w którym
zatracam się bez pamięci
tego, które
buduje dla mnie zamek
bezpieczną przystań
ramion rozkołysanych
w splecionych dłoniach
kiełkuje uczucie
codziennie
ciągle od nowa
spijam w ust twoich
pocałunki
jesiennym słońcem
ogrzane
spijam z ust twoich
szept duszy
rozedrganej
spijam z ust twoich
deklaracje
nadziei wspólnej
nie szukam już człowieka
w tłumie
pędzących twarzy
jedna po drugiej
biegnie
od być do mieć
od dużo do więcej
przystanęłam
zmęczona
w pustym tłumie
pora wracać
poszukam człowieka
w sobie
muszę się z nim
na nowo
zaprzyjaźnić
słowa straciły sens
w jazgocie
nocy i dni
rozbite na monosylaby
grzęzną w pustce
myśli błądzą
oślepione
księżycową ciszą
krok po kroku
zanurzają się
w nicość
z deszczem
spadła samotność
cichutko puka
do serca bram
okiennice
chronią duszę
przed chłodem
wiatru
szeptem
rozgrzewa pamięć
zapisując
wspomnienia
strumieniem łez
na rozdrożu życia
zgubiłam siebie
nie zawracam
nie szukam
nie chcę
pędzę do przodu
byle dalej
byle gdzie
byle szybko
byle
nie wrócić
ból
zaklęty w kamieniu
potęguje chłód
duszy
łez bukiety
zdobią ciszę
rozgrzaną płomieniem
pustka
twardnieje
krople
wspomnień drążą
serca skałę
do krwi
noc
nie zagłusza
myśli złych
układa
z nich ciąg
do bólu
logiczny
samotność
pustka
ból
strach
są jak drogowskaz
donikąd
zapadam się
w mrok cierpienia
dusza
jak zahipnotyzowana
milczy
tocząc łzy
jak Syzyf
pod powiekami
szkicuje szczęście
z pamięci
idę
prosto w jesień
aleją
kasztanowych serc
złote liście
szeleszczą
spadając z drzew
wiatr
plącze loki
deszcz
rozpływa się
kolejną łzą
i tylko
karminowa
czerwień ust
uśmiecha się
w kącikach
wspomnień
nie dotykaj
mojej duszy
nieproszony
jej kolce
zranią cię
do żywego
rozum
nie opatrzy ran
a serce
nie zmieni rytmu
nie dotykaj
mojej duszy
gdy cierpi
ciernie
są jej odbiciem
w krzywym zwierciadle
dnia
gdy świat
nie zasłużył
na ciebie
nie bój się
iść pod prąd
nie łam swoich zasad
nie warto
samotna wędrówka
na przekór i pomimo
to sposób
na zwycięstwo
świat
zrozumie stratę
gdy runie
mgłą melancholii
otuliła park
pajęczyną myśli
owinęła strach
między wrzosami
ukryty
korale rosy
zdobią
ślady lata
przyszła znienacka
jesień
czekałam na ciebie