nieuniknione jak zła wróżba zdarzy się zawsze nie odczaruje tego żaden anioł ni wróżka fatum zatacza krąg goniąc szczęście szukając w gwiazdach dobrych ogników zaczynamy wierzyć w duchy
otuliłam się silnymi ramionami jak ciepłym szalem one mnie obronią przed światem tym dobrym i tym złym przed jesienną szarugą i śnieżną zimą deszczową wiosną i gorącym latem wtulona niczym dziecko zapamiętuję chwile gdy spojrzenie znaczy więcej niż milion słów
zaklęta w kamieniu moc dodaje nam sił jak starożytne kryształy uwięzione w ludzkiej duszy garścią ametystu pokona fatum zahamuje gniew by blaskiem granatu przyćmić niebezpieczeństwo rubinem namiętności wiernością agatu otworzy serca na miłość talent szafiru przekuje w bursztynowy sukces by nadzieja szmaragdu nigdy nie zamieniła się w perłowe łzy
samotność w tłumie rozbija się łokciami biegnie przed siebie na oślep by uciec od zgiełku pełnego bólu rozpaczy współczucia i współistnienia w zakamarkach duszy szuka schronienia tam, gdzie nie widać łez
człowiek jest za słaby by pokonać wszystkie przeciwności losu są zbyt silne to w nich jak w lustrze odbijają się ludzkie niedoskonałości zwątpienia i troski a czas zapisuje je na twarzach kolejną zmarszczką
dni płyną jak rzeka powoli do celu minuty stają się godzinami ludzie siedzą bez ruchu już nie tacy młodzi twarze poorane w oczach zgasły iskierki słońce grzeje nie chce wypalić uczuć chcą zapomnieć za późno wiatr wieje twarze spoważniały przez życiowe niedole i tak przeminął ich cały świat
zamknięta w klatce świata szukam słońca by ogrzać w nim duszę choć jego blask oślepia sowę zza krat chmur wypatruję ciepłych promieni by rozprostować skrzydła jak orzeł poderwać się do lotu uciec w stronę tęczy by nie dać się złapać jak wróbel w garść nienawiści
kropla rosy doskonała zamyka w sobie świeżość poranka blask nocy wspomnienie błękit nieba delikatna jak łza zatrzymana na brzegu rzęs gdy rozbije się na policzku straci formę
noc jest surowym reżyserem na scenie rozkoszy jest czas tylko na jeden akt otulony blaskiem gwiazd szeptem wypowiadasz kwestię miłości wokół cisza pełna gestów i igrających półcieni wpatrzony w przestrzeń szukasz swojej gwiazdą mleczna droga wskazuje kierunek wędrówki na krańce świata tam, gdzie zaczyna się świt
idę przed siebie brukowaną drogą pod wiatr za mną skamieliny ludzkich twarzy pełne obojętności zawiści niespełnionych obietnic kłamstw pogardy przede mną pustynia nieznajomych białych kart które trzeba zapisać od nowa
miłość to obietnica rzucona na wiatr w złotym słońcu pośrodku lata to spacer w milczeniu gdy jesienny chłód przeszywa dusze to ciepło ramion gdy lód pokrywa szronem zranione serce to jaskółka która na skrzydłach dźwiga nadzieję że obietnica rozkwitnie szczęściem
samotna w tłumie ludzi zraniona milczeniem odrywam kawałek serca nadzieja kryje iluzje zabije ocali to co w nas najlepsze z daleka oglądam ruiny miast zalane pola brak człowieczeństwa czas się zatrzymać tam ktoś nas woła
pędząc przez miasto nad szarymi obłokami szybuję niczym orzeł w nich zatapiałam smutki i zmartwienia jak bogini oglądam na trawie porozrzucane niewinne brylanty są jak malutkie szczęścia krople boję się nimi zachłysnąć gdy podziwiam zorzę
zatruta strzała przeszywa serce takie, które kocha i tęskni prawdziwie przez utratę chęci do życia cierpi katusze pustynia obojętnych ludzkich twarzy bije piaskiem po oczach sprawy na teraz więzną w gardle wyrzucając słowa kalecząc usta ale uleczając duszę ukryję cię głęboko by nikt nie zadał ci ciosu
mgła gęsta zasłania świat w otoczeniu jedwabistych półcieni szarości i brązów siadam cicho po drugiej stronie lustra siedzi starzec odziany w czerń łowi zbłąkane uśmiechy drwi wiatr zimny słońce wygania rozpaczam tak wielu przyjaciół odchodzi na drugą stronę zostając tylko w pamięci
biedniejemy z dnia na dzień ubożsi o rację czas rozsądek tracąc przyjaciół miłość sens życia wyprzedajemy duszę popadamy w nędzę samotności czy wystarczy nam godności by z podniesioną głową żebrać o grosz na szczęście?
czekam na powiew letniej bryzy bo zatopimy się w gwiazdach pędząc przez zaspane miasto będziemy przerzucać kartki wspomnień których jest tak wiele twoje usta które niczym czas uleczyły rany twoje oczy którymi zasłoniłam smutki i zmartwienia twoje silne ramiona które osłonią mnie przed złem wiatr rozwiał wspomnienia zostały tylko marzenia razem
czy w świecie egoizmu bezduszności serc ludzi nieczułych i złych znajdzie się miejsce dla ciepła i nadziei? bez pesymistycznych myśli które ogarniają świat i zbyt wielu słów przegadanych na darmo niezmienna przez wieki prawdziwa miłość jest wielką zagadką która nie daje się zgłębić nie można pojąć, zrozumieć tłumaczyć nie da się jej opisać wyjaśnić trzeba ją poczuć sercem a nie rozumem nie opowiadać o niej tylko przytulić drugie serce
na deskach sumienia nawet wytrawny aktor zdziera z twarzy maskę trefnisia na pustej scenie bez widowni już nie musi być bohaterem amantem czarnym charakterem odarty z kostiumu musi przetrwać sąd tu liczy się słowo prawda czystość bystry błazen lepiej zagra życie niż mędrzec bez dystansu i szaleństwa
błądzę pomiędzy ludzkimi wadami kim jestem skąd przyszłam dokąd idę milczę uśmiechając się po policzku płynie ponura łza stoję pod starym drzewem nie pamiętam po co zamykam oczy cisza krzykiem się staje
listopadowy chłód jesieni przenika do kości deszczem pożółkłych liści obsypuje parkowe aleje zadumy kasztanami wyznacza drogę do wspomień tam, gdzie słońcem złociły się dęby głóg czerwienią się mienił teraz mgła szczelnie okryła ziemię wilgotnym szeleszczącym ortalionem złudzeń musimy przeczekać szarugę zła niedługo minie
lubię dotyk twoich dłoni subtelny choć pełen pożądania delikatny choć pełen siły ciepły choć drży z niepewności lubię dotyk twoich ust miękki choć twarde umiesz stawiać warunki słodki choć czasem wspominasz gorycz dnia namiętny choć to dopiero początek dnia lubię dotyk twoich oczu prawdziwy choć skrywasz go za parawanem rzęs czuły choć czasem zachodzi mgiełką łez błękitny choć tak możesz dać mi trochę nieba
o skałę obojętności rozbił się anioł siła wiatru złamała mu skrzydło łzy wydrążyły kamień twardy, zimny w jego szczelinach zakwitła wątpliwość nieufność a ból przestał palić skronie mimo przeciwności losu ogrzana słońcem dusza szuka tęczy prostując opatrzone skrzydła patrzy jak kiełkuje miłość
burząc szczęście czas pędzi nie rozglądając się na ludzi nie słyszy szeptów nie czuje dotyku serca zaciera granice między sensem a pustką popadając w niebyt
płomień świecy ogrzewa pamięć na cmentarzysku pełnym wspomnień miłości i żalu szukając odpowiedzi ratunku dla duszy egoistycznie pytamy: dlaczego? mijając szachownicę niepamięci między gwarem a pustką wsłuchujemy się w takt serca odczuwając stratę