patrzę
na świat
oskalpowana
z ideałów
wymoszczona
kłamliwą propagandą
ludzkości
wyrywam się
nie chcę
być częścią układu
ruszam
pod prąd
bez gwizdów
knowań
godnie
jak cień
wlecze się
za człowiekiem
tajemniczym
welonem osłonięte
przeznaczenie
z rękawa sypie pomysłami
kłody rzuca pod nogi
drzwi przed nami rygluje
intryguje z losem
nie można mu zaufać
i ślepo za nim iść
nie uciekniesz
choć zawsze
znajdzie do nas drogę
odkryłam
kruchość ramion
i rąk zapracowanych
tych
którzy na bruku
miasta
zostawili krew
nie pokonały
ich ducha
katownie
ubeckie kraty
sądowe zbrodnie
przed oprawcami
stali niezłomni
chcieli wolności
i chleba
nie liczyli
na świat
że los
się zmieni
upadli
przybici
do trumny
między
wczoraj a jutro
spokojnie
mija dzisiaj
wypełnione
pośpiechem godzin
męczących
przyprawione garścią
krotochwilnych
zdarzeń błahych
płyną
minuta po minucie
człowiek po człowieku
bezsens i sens
spokojnie mijają
między
wczoraj a jutro
odkładam emocje
na później
jak fundusz
na starość
ciągle szastam
radości uśmiechem
lokuję uczucia
wzruszenia
odliczając łzami
obietnice
jak czeki bez pokrycia
wyrzucam z pamięci
w garści
ściskając tylko grosz
na szczęście
zasnąć
by nie zbudzić myśli
dręczących pamięć
co noc
podróżują
w nieskończoność
doświadczenie
mieszają z milczeniem
wyświetlają obrazy
wypowiadają słowa
i nie śpią
zapamiętując
od nowa
kolejny dzień
wyrył się blizną
na skołatanym sercu
łzy wyschły
zostawiając uczucia
wyschnięte na wiór
ból zobojętnienia
przeszył duszę
na wylot
noc
uspokoiła pustkę
dodając sił
by przetrwać
marzenia
rozkwitły kwiatem
słów wielobarwnych
podlewane
obietnicami
jak letnim deszczem
wypuszczały nowe pąki
delikatnym zapachem
otulając czas
oczekiwania
w gorącym słońcu
obietnic
spaliły płatki
więdnąc
co dnia od nowa
ścigam się
z czasem
co dnia wydłużam
dystans życia
skracając
nocy mrok
co dnia skreślam
kolejne godziny
a i tak
ciągle zostaję
pół kroku
w tyle
zabrakło słów
by dzień
rozbłysnął tęczą
szczęście
malowane akwareli
lekkością
przyprawione
olejną nutą realizmu
przygasło
pod pędzlem
niepewnym przyszłości
szkicując
nie miesza barw
zostawiając
czarno-białe
kontury jutra
patrzę w niebo
to ocean trosk
rzuconych
w przestrzeń
spokojnie płyną
jedna po drugiej
rozbijając się
o mielizny chmur
puszystych
rozpadają się
gradem
strzelając
mroźnymi kulami
na oślep
i giną w słońcu
spalone promieniem
zanurzonym
w błękicie
noc bez snu
jak sala
pełna tortur
myśli poobijanych
od ściany do ściany
ciszy
tnącej powietrze
brzytwą słów
niewypowiedzianych
i bólu
rozrywającego skronie
kolejną godziną
czekania na świt
zostawiam
po sobie
ślad nikły
zadeptany
w tłumie
stóp odbitych
w pośpiechu
zostawiam
po sobie
ślad marny
podobny
do nikogo
zostawiam
po sobie
ślad wypalony
jak piętno
na wyschniętej
ziemi
odchodząc
zostawiam
po sobie ślad
uśpiona namiętność
zerwała się burzą
błyskiem
rozbudziła niebo
wiatrem pieściła
ciała rozgrzane
obsypując je
kroplami
pocałunków
w kałużach
odbijało się
szczęście
zrobili krok za daleko
oślepieni blaskiem
nie widzą
ogłuszeni krzykiem
nie słyszą
bez opamiętania
rozdają gesty
bez pokrycia
w cierpieniu
życie nabiera smaku
malując obrazy
doświadczeniem
olejne barwy
mienią się
emocji paletą
i tylko podli
bezbarwnym szczęściem
zachłystują się
bez końca
paradoks
za kotarą rozpaczy
codzienność
spopielała
rozbijając o bruk
kryształy łez
zdeptane opiłki
tracą blask
matowieją
myślą natrętną
o początku
i końcu
oślepiające promienie
próbują przebić
kotary mur
wypalając iskierką
nadziei
nowy dzień
w korytarzu
dni i nocy
mijam
kolejne drzwi
niektóre skrzypią
wspomnieniem
inne jak
zabarykadowane
bronią dostępu
do tajemnicy istnienia
szukam tych
skrywających nieznane
prowadzących
do ciebie
tych pięknych
nie otwieram
nic za nimi
nie ma
nad ranem zapominam
aksamitny dotyk
twoich dłoni
między
snem a jawą
myśli
otulam szeptem
słów nocą
szeleszczących
zapamiętuję
obrazy
odbite w lustrze
twoich oczu
nim powieki
uniosę
ku słońcu
za dużo myśli
galopują
od nocy do świtu
za mało słów
by je wyrazić
ciszę
wypełnia gwar
wspomnień
planów
postmodernistycznej
zadumy nad sensem
i bezsensem
niewypowiedziane
nabierają
nowych znaczeń
w czterech ścianach
nocy
w letargu
dusza zawieszona
zapomnia oddychać
powietrzem
wolnym od trosk
zastyga wpatrzona
w przestrzeń
nieodgadnioną
dniem i nocą
ptakiem odlatują
klucze myśli
oblepiona
marzeń ceniem
nie może zrobić
kroku
w milczeniu
odchodzi
w zapomnienie
zostawiłam
za sobą
niedomknięte drzwi
może kiedyś wrócę
do marzeń
zaplątanych
w rozwianych
wiatrem włosach
do uśmiechu
po drugiej stronie
lustra
do gestów
zawieszonych
w pół słowa
do bliskości
dłoni splecionych
igrających
w półcieniach ciał
może kiedyś wrócę
nie zamykając
za sobą drzwi
z życiorysu
najłatwiej
wykreślić ludzi
zapomnianych
i tych co
zapomniają
tych co z buciorami
codziennie
i tych
co od święta
odkurzają pamięć
luki
wypełnią
ci co potrafią
chmury rozgonić
szczęściem
całkowicie bez sensu
patrzę na świat
oskalpowany
z ideałów
to epidemia
nonsensu
wlewa się
nam do gardeł
ociekając
jak krew
napełnieni
po brzegi
chmurnością
zdumieni szelestem
walczymy
o nadzieję
w sukni
utkanej ze świtu
koralami rosy
wyszytej
zdobywa kolejny dzień
w falbanach
skrywa pośpiech
smutki
gubi jak
pantofelki Kopciuszka
by o północy
zrzucić dzień
w otchłań
nagiej nocy
skazany
na porażkę
poznajesz
otaczający świat
rozdarty myślami
korzystasz
z magii życia
koszmaru
codzienności
bez możliwości
odzyskania
straconej
części
swojego bytu
idziesz dalej
w tłumie
niewidzialny
odeszłam od siebie
za daleko
nie dosięgam już
myśli
błądzących bez celu
nie słyszę słów
nawołujących
do powrotu
tylko
kilka kroków
wystarczy
by dosięgnąć
ręki wyciągniętej
do siebie
a tak trudno
zrobić
ten pierwszy
zawiązałam
supeł niepamięci
by nie uronić
żadnej chwili
pod powiekami
ukryłam fotografie
wspomnień
czaro-białe
bolem przepełnione
i te
ferią barw
błyszczące
rzędy słów
wrzuciłam
między bajki
teraz odliczam
już tylko
odchodzące
w zapomnienie
kroki
zanurzona w ciszy
nasłuchuję głosów
niecierpliwych
hałaśliwe
dźwięki dnia
otulam
szeptem nocy
by usłyszeć
sens słów
najważniejszych
w dzienniku niepamięci
zapisuję dzień
kolejny
coraz więcej
znaczeń
coraz mniej
słów
mnożą się strony
zliczają godziny
noce i dnie
pełne znaczeń
i tylko napisać
nie ma co
panno szafirowa
złoty krąg
oświetla
twoje oblicze
szklane
sopelki deszczu
dotykały trawy
gdy kroczyłaś
dostojnym krokiem
mgła
ustępowała porankowi
błękitną kroplą
spłoszyłaś liście
drgające
w skupieniu
jak na deskach
starego teatru
choreografia natury
mistrzostwo