rozdarta myślami
ciągle
nie w humorze
koszmar
codzienności
ciągnięta w dół
przepaścią jutra
błądzę myślami
ból od środka
rozdziera szponami
niepokój
spływa do serca
jak przeżyć
miesiąc
rok
gdy nie ma odwagi
by zrobić
kolejny krok
życie
zabierz ten ból
który cierniem
rozrywa skroń
przebijając
studnię duszy
aż do krwi
cofnij ten czas
by głębokiej
zmarszczki dnia
nie wyrył
w pamięci
księżycową barwą
zostaw
choć cień nadziei
na jutro bez trosk
półuśmiech
półgest
pół człowieka
palcami badam
wypukłości czasu
biegnę
przez grodzone
płotami ogrody
rozpuszczając
włosy strapione
z tęsknoty
słońce
odbije się w oczach
przestrzeni
sypało nad głową
grosikami słów
a księżyc
wygrywał
na skrzypcach
melodie
to moja cisza
nieśmiało
weszła między nas
przypadkiem
trącając serca
promykami
wiosna
nawet nie przypuszcza
że nie wszystko
odrodzi się
z letargu
lód nie zawsze
stopnieje
nie każda myśl
zakwitnie
nie wszystkie gesty
wydadzą owoce
obietnice
niespełnione
wdeptane w trawę
poczekają
aż zasypią je
jesienne liście
przemarznięte
samotnością myśli
zgubiły
szal wspomnień
otulone
tylko ciszą
nie rozgrzeją
drżących dłoni
zbierających
kryształy łez
nie rozpalą duszy
choćby nawet
wznieciły
ogień
skostniałe
skruszeją jak lód
sumienie
bezimienna pustka
bez dna
bliźniacza siostra
duszy skołatanej
raz we łzach
zatopiona
innym razem
szczęściem uskrzydlona
ciężarem trosk
wypełniona
po brzegi
cierpi
codziennie
od nowa
blizny
wspomnienia
wyryte w duszy
aż do krwi
chwile szczęścia
rozpaczą
zaznaczone
szkicują w duszy
biało-czarne
myśli
zaburzając rytm serca
szarością
wyznań kłamstwem
podszytych
ból
targa
wielkim
bezznaczeniem
myśli
wyraża
milczeniem
słowa
wykrzyczeć potrafi
w dwie strony
świata
w nas zostanie
tylko
milczący orzeł
i nieszczęsna
reszka
słowa
odarte ze złudzeń
wystarczył
jeden gest
by wystawić je
na próbę
rozpadły się szybko
bezboleśnie
zostały
zwykłe
ciągi liter
jedna przy drugiej
bez znaczenia
czas
odmierzył
ostatnią minutę
między życiem
a śmiercią
wybuch
tępy krzyk
przerwał
cienką linię
zapadł wyrok
bez winy
wśród popiołu
wśród fragmentów ubrań
ludzkie dłonie
zbroczone krwią
zapach spalenizny
ogarnął każdą
cząsteczkę atmosfery
mamo...
nie wrócę
siedzę pod krzyżem
kaźni
czuję łagodny dotyk
spadającej łzy
która
zawisła nad zapaloną
świeczką
memento mori
dla świata
żywy jedynie
w potoku żałości
milionach słów
fotografiach wspomnień
zginąłem
z rąk brata
z dalekiej ojczyzny
mamo...
codziennie od nowa
uciekając
przed sobą
na oślep
przed siebie
na przekór życiu
staram się
dotrzymać sobie kroku
by nie zgubić
sensu
dni następnych
zerwałam z twarzy
maskę trosk
ból
spłyną łzą
zmazując
grymas
rozczarowania
a w lustrze
odbija się
uśmiech
zadany
jak pokuta
gdzieś
za horyzontem snów
budzi się
wiosna
leniwie
przeciągając
myśli
na swoją stronę
pierwsze promyki
delikatnie
drażnią powieki
przebudzenie
na skrzydłach
jaskółek
niesione
chaotycznie
rozkołysane niebo
nadaje nastrój
niesłyszalnego
hałasu
czas podróży
nieważny
niebo
się kołysze
łaskotane
ostatnim
promieniem słońca
kierunek nieznany
cel niewyznaczony
nieznana
siła nakazuje
pozostawić marzenia
tylko chmury
w ciemniejących barwach
radośnie
płyną razem
w bezkresną dal
w pośpiechu
mijam ciszę
ulicy
tętniącej życiem
innych
odwracam wzrok
by nie zwalniać
tempa smutku
zatykam uszy
by myśli
moich gwar
nie zagłuszył
trosk
milczącą łzą
życie
zapuszcza korzenie
powoli
dzień po dniu
wrasta
w ziemię i w niebo
wbija się pazurami
żeruje
i syci się innymi
odchodzi
stopniowo
zostawiając po sobie
tylko
jeden ślad
pusto
codzienność pokryta
czarną łuną
niedomknięte
okno trzeszczy
jak bestia
we mgle
zepsuty od wieków zegar
odmierzając czas
naszej historii
zapomniał
bezimiennych bohaterów
bezgłośnie
krzycząc w tłumie
jestem osaczona
wygłodniałym podmuchem
chłodny wiatr
szarpie sztandary
szyderczy śmiech
czai się
za drzewem nicości
czekałam
wiatr ucichł
speszony
zniknął
w cieniu bólu
pozostawiając
rozpacz płynącą
strumieniem śmierci
naszych przodków
to wolność
odmierzam czas
kolejną zmarszczką
kwadrans trosk
delikatnie
zastygł
w lewym kąciku ust
mapę myśli
rysuję
na czole
każdego dnia od nowa
aż wryją się
w pamięć
łez doliną
spływają
kolejne daty
szkicując
wokół oczu
nadmiar szczęścia
uśmiechem
na końcu tęczy
zaczyna się
świat
pełen półcieni
szarości
i czarno-białych
szachownic
dobro i zło
pojedynki
na nich toczy
szach i mat
i mija
kolejny dzień
istnieje taki ból
który
nie wyciśnie
ani jednej łzy
bo tęsknota
jest za daleko
i czas upływa
za szybko
istnieje taka pustka
którą
wypełni
tylko milczenie
by zagłuszyć
krzyk duszy
cisza
tętni w skroniach
słowem
niedopowiedzianym
krzykiem
gestów nieprzemyślanych
i kłamstw
przychodzących
z łatwością
rozrywa ból
ściskający serce
za gardło
cisza
zapominam
myśli
słowa
gesty
nie pamiętam
dni
miesięcy
lat
nie patrzę
nie słucham
trwam
boję się
zło
ciężarem
przygniata
budziąc nienawiść
ból od środka
rozdziera
swoimi szponami
niepokój
spływa do serca
lawinami
błąkamy się
po świecie
samotni
przebiegli
złośliwi
drwiący
każdy dzień pali
jak ognia
żarzący kęs
na tym polega życie
tylko jak
odnaleźć
w nim sens
dzień
taki jak ten
odbity w szybach
istnieje
tylko pomiędzy
kroplami fantazji
sercem
otwieram podwoje
torów i stacji
łaknę spokoju
jak drzewo
zapomniane
w dzikiej puszczy
rozplącze marzenia
rześkim wieczorem
spojony
tylko cisza
jak dzień odbity
w szybach
myśli
bezdomne
rzucam
na tułaczkę
aby na drodze
ludzkiego istnienia
kroczyły
wśród mroków
ciszy
gdy gaśnie
światło
w oczach zostaje
tylko dusza
i podlicza straty
czy warto
żyć dalej
pętla myśli
zaciska
emocje
więdnące w krtani
za dużo słów
za krótki oddech
wszędzie pustka
i tylko
serce
szuka rytmu
by żyć
kolejny dzień
spisany
jak testament
z obowiązku
mimo woli
ostatniej
pełen wyznań
zapisów i próśb
twarzy zamazanych
gestów spełnionych
i pustki
zakontaktowanej
na zawsze
na rozstaju myśli
czai się
udręka
pełna niedopowiedzeń
nie pozwala
wybrać drogi
właściwej
nie daje szans
na porażkę
zatrzymuje sens
w martwym punkcie
i trwa
dusza
starzeje się
szybciej
nocą
gdy czas
odmierza się
drogą
od gwiazdy
do wspomnienia
od marzenia
do gwiazdy
gdy czas
liczy kroki
od szczęścia
do rozczarowania
gdy świt
zabłyszczy
pierwszym promieniem
w lustrze poranka
dostrzegamy
kolejną zmarszczkę
i srebrną nitkę
pamięci
tak wiele słów
a do powiedzenia
tak mało
sens tracą
myśli
krzycząc
niewyobrażalną ciszą
nic
już nie jest
takie samo
i tylko
czas ucieka
jak zwykle
pełne
niskich sufitów
i ustawionych
pod kątem
prostym ścian
życie
dzień po dniu
buduje labirynt
z ludzkich
zamazanych twarzy
zdarzeń i słów
odkładanych
jedno na drugie
jak cegły
plącze nić
przeznaczenia
lepiej
niż Ariadna