dzień za dniem ucieka zbliża się magiczna godzina czas przemiany dziś w jutro złe przemija wszędzie jest cicho i pusto gwiazdy błyszczą jaśniej kończy się stare zaczyna nowe jesteśmy w potrzasku
pękło niebo nabrzmiałe szarym bólem dnia zalało łzami zmęczony bruk potokiem spłynęły troski noc przyszła na skrzydłach wiatru spóźniona rozgromiła ciszę piorunami i trwała tak aż do świtu
ziemski czas otacza nas bruzdami ciszy upadamy i cierpimy w samotności walczymy dalej życie choć trudne zawsze ma sens a po nas już tylko lampiony na cmentarnych płytach i zatarte nazwiska
rozczarowanie milczy mówiąc tak wiele słucha nie patrząc patrzy nie słuchając zapisuje myśli by zapomnieć rozczarowanie stawia kropkę by zacząć kolejny rozdział bez słów
pod powiekami nocy skrywam archiwalne filmy niepamięci zasypiam obrazy płyną jeden po drugim aż kręci się w głowie postaci bledną ty i ja codziennie odchodzimy od siebie o jeden krok
na brzegu zostawiam ślady samotności ocean uderza o skały wiatr plącze myśli rozwiewając włosy przeszywa chłodem duszę na wskroś ocean uderza o skały robi się cieplej słońce rozgrzewa złote piaski serce bije spokojniej pojedynczo
wpadłam w pułapkę nocy nieskończonych w teatrze cieni płomienie beztrosko migają odbijając się w szybie gwiazdy bledną cisza milknie szeptem rozproszona i tylko świt nie chce przyjść na czas
w letargu nocy zawieszona szukam ukojenia dla duszy bezsennej wpatrzona w czerń nieba mrużę oczy by pod powiekami znaleźć barwne krajobrazy myśli niezmierzonych i tylko zegar odmierza kolejne kwadranse do świtu
z dnia na dzień powoli obumiera mi dusza paraliżuje ją krzywda nietolerancja obłuda zadana znienacka miłości nie widzę już szansy na wypełnienie pustki zobojętniałam jak skała
pragnienia stają się udziałem mroku idąc powoli jak lunatyk w objęcia nieuniknionej śmierci masz uśpione zmysły życie to tylko generalna próba i ból przemijania
między tobą a mną zawisł most zwodzony nadzieją nad przepaścią losu kołyszą nim urwane słowa półuśmiechy i półgesty milczenie pali go doszczętnie każdego dnia od nowa
mamy tylko siebie i czas to wszystko a mimo to niewiele z klepsydry uczuć ziarnko po ziarnku ucieka nam każdy dzień każda noc zamki z piasku zadeptane i czasu już coraz mniej
łzy kamienieją budując mur obojętności krople drążą skałę bólu aż do granicy serca testują wytrzymałość duszy otoczona fosą zbiera siły by odbić kolejne ciosy
ze słów rzuconych na wiatr zbudowałam pomost w nieznane idę przed siebie zostawiając za sobą miłość i nienawiść szczęście i ból na rozstaju dróg wdeptane w pamięć zabieram ze sobą tylko siłę doda mi skrzydeł
między dniem a nocą zawieszone marzenie pachnie miłością pod powiekami skrywa samotność obłąkaną myślą o rozstaniu niepewność mijającego czasu rozdziera serce życie mija jak sen
zabierz ten ból co wypala skronie myśli plącze w abstrakcji obrazy ucisz ten krzyk co rozsadza pamięci spokój pozwól powiekom okiełznać strach przed kolejną nocą bez snu
omijam szczęście jak ślepca żebrzącego co łaska nadrabiam drogi by nie natknąć się na jego wyciągnięte ręce odwracam wzrok by nie widzieć jak przechodzi obok zwodząc szeptem
bezmyślny dzień nadaje sens kolejnym dniom nabiera dystansu odziera ze złudzeń nie szuka rozwiązań płynie beztrosko z godziny na godzinę aż dojrzeje do odejścia jak wczoraj dziś jutro codziennie
w morzu samotności jest tylko jedna kropla czułości na brzegu rozpaczy trudno ją dostrzec przez sito słów przesiewasz dobro i zło miłość i nienawiść pustka wylała aż po horyzont myśli nieujarzmionych
odarłam duszę z resztek złudzeń wyplątana z miłosnej pajęczyny leczy rany zadawane w niewiedzy zziębnięta i naga zbroi się w niezależność uciekła by odrodzić się silniejsza
choć nie byłam aniołem miałam swoje niebo błękitne rozpadło się przytłoczone samotnością opustoszały ścieżki wspomnień wydeptanych słów rozbitych na bruku dziś zostały mi tylko połamane skrzydła i chmury szarością pobielone
gdy spadł deszcz ludzkich łez niebo pękło bólem bruk gęstniał od trosk i krwi strach zaglądał w oczy chowając się po kątach rozpacz kołatała sercem przepełnionym zemsty echem zamilkła gdy ucichły kroki
uciekam przed sobą w otchłań nocy wypełnionej pustką twoich ramion nasłuchuję szeptu wiatru odliczam niecierpliwe kroki gwiazd długie godziny myśli błąkają się od miłości aż do nienawiści odchodzę od zmysłów by wrócić
nic już po nas nie zostało tylko wspomnień kurz na wyblakłych myślach dusza krwawi milczącymi łzami obojętność igra z czasem odliczając kolejne rany nic już po nas nie zostało półgesty półsłówka półprawdy nie złożą się nawet na krotochwili sens
krzyk ból i udręka kamienne tablice na małych cmentarzach niemi bohaterowi spraw małych i wielkich poginęli w żarnach historii a dziś my współcześni nie potrafimy oddzielić ziarna od plew
zapadam się w bezsenną noc aż po same brzegi w bezkresie gwiazd dryfuję między świadomością a nieświadomością zawieszona w pajęczynie myśli nie mogę zmrużyć oka by nie utonąć w nadchodzącym świcie