w wielkomiejskim świecie w rzeczywistości paradoksalnym uniesieniu błagamy o więcej krzyżując popiersia z kamienia w jednym oddechu marzeń drapieżnym uśmiechem nieśmiertelną gotowością pragniesz spokoju bez nienawiści słuchając zdartych płyt czarno-białego świata
przyszła nagle rozrywając niebo na pół płonące kule gniewu wbijała w ziemię rozbijając o bruk kryształy łez w błyszczących kałużach nocy zatopiła smutki dnia noc przyniosła oczyszczenie
odkładam na półkę kolejny rozdział mojej duszy zapisany gęsto tom myśli sklejanych między być a mieć marzenia nocą szkicowane przeplatane białymi kartami dni nieznanych słowa milczeniem składane opowiadają najciekawsze historie
z głową w chmurach dzień po dniu stąpamy twardo po ziemi między marzeniem a tu i teraz tracimy pewność na realizację planów na wyrost i szczęścia ciut krok za krokiem w pośpiechu schodzimy coraz niżej by przeżyć
codziennie tracimy kolejne godziny na rzeczy bez znaczenia gonimy pieniądze kupcząc duszą gubimy ludzi depcząc marzeń ostatki codziennie od nowa umiera w nas to co niekochane
o jedną myśl za daleko posunął się świat budując kolejny mur unicestwia ludzi i tak między sobą odwróconych idee zamazuje krwią i błotem kruszy uczucia rzucając obelgami w tych którzy wierzą jeszcze
początek i koniec w jednym punkcie zaklęte w nim marzenia rozrywają się na strzępy odchodzą przychodzą ciągle te same zatrzymaj się zostaw wszystko by nie zostać z niczym
napełnieni po brzegi chmurnością zdumieni szelestem spadamy śpiewa wiatr pachnie od gwiazd to magia wlewa się nam do gardeł ociekając jak krew w żyłach zdumieni zatrzymujemy się przed porankiem aby poczuć zapach skoszonych traw
na wyblakłej fotografii z twarzą bez oddechu stąpałeś po kartkach historii zostawiając odciski krwawych stóp na polnej drodze a drutem kolczastym w raminach przerażonej matki zostając wciąż z tyłu liczyłeś kolejne sekundy swojego istnienia czekając na ratunek modliłeś się o jutro
cisza krzyczy obojętnością twarzy mijanych w pośpiechu milczeniem kreśli ból żalu niewykrzyczanego bez emocji uciekając potyka się o setki słów bez znaczenia
bez fundamentów z przeraźliwie skrzypiącym sercem z wielkimi oczami wpatrzonymi w pustą drogę życia pełny a tak przeraźliwie pusty z murami z cegły bez duszy z kroplami łez na szkle stary dom milczy historię głośną a tak cichą ciepłą a tak chłodną naszą
zapadam się w miękki fotel zapomnienia w niebycie dnia cisza nicnierobienia rozbija się o tłum niezałatwionych spraw w światłach nocy myśli nabierają realnych kształtów w miękkim fotelu zatracenia
splot zdarzeń przypadkowych nakręca spiralę obojętności uwaga rozproszona na godziny historie słowa wyrzucane z sensem nonsensu zagubione przebłyski szczęścia giną w piętrowych nieporozumieniach codzienności
malarz płótno wypełnia emocjami trzyma je w ryzach ram wybiera odpowiednie komnaty życia autobiograf ludzi choć wokół nas sami krytycy on wie że człowiek to nie zimny marmur posiada swoją siłę oporu rozum dumę serce z rozmachem nakreśla czas sytuacje zdarzenia by powstała pełna barw magiczna postać niepodobna do nikogo
zagubiona ciągle szuka sensu antypody duszy przemierza by znaleźć drogę do siebie między sercem a rozumem utkała pajęczynę myśli po niej wspina się do celu
serce dusi się w pułapce zgniecione nim zapadnie zmrok pójdzie na spacer przez ciemny park duszy szarobura rzeczywistość w odcieniach grafitu i asfaltu w nasyceniu betonu i smutku
mistyfikacja człowiek cieniem własnym się staje by ukryć emocje rozszarpujące duszę maską trefnisia zasłania oczy bólem podkreślone krwią zagryzione wargi zapomniały już jak się uśmiechać
rozpętała się burza między dniem a nocą niebo pochmurniało piorunem przecięte dobro i zło na skrajach tęczy rozstawione strzela do siebie mimochodem krzyształy łez płomieniem gasi spopielała ziemia choć wiosną przystrojona i czeka aż zakwitnie nadzieja w sercach
skazany na krzywdę odarty z uczuć odnajduje szczęście w lustrze rani wszystkich i każdego z osobna budując drabinę z ich pleców psychopata nie odnajduje się w rzeczywistości codziennie zawiązując krawat czuje się lepszy
codzienność bieg między kłodami rzucanymi przez los od świtu do zmroku trwa tułaczka w labiryncie ludzkich twarzy nerwowy krok szuka wyjścia z każdej sytuacji
zakwitła pierwiosnkiem w pośpiechu gubiąc ostatnie płatki zimy rozświetlila serca płomieniem przeszywającym niebo na pół zasadziła pola nadzieją i fiołkami
między tobą a mną przepaść utkana z samotności w rzece słów topią się marzenia niedopowiedziane między tobą a mną most zawieszony na krawędzi złudzeń między tobą a mną milczy czas nie przyspiesza dni nie skraca nocy po prostu jest
za mało by żyć za długo by bez słowa odejść za dużo spraw za szybko płynie czas zbyt wiele dat wzniosłych słów i dni do stracenia brakuje sił by zacząć kolejny dzień
najgorzej jak dusza gubi uczucia jedno po drugim dzień po dniu miłość topnieje jak śniegi które w błocie przedwiośnia zadeptują nadzieje na rozkwit marzeń w pełnym słońcu najgorzej jak siła woli więdnie spadając jesiennym liściem bo nie ma już po co tęsknić