nie układam
już planów
na życie
misterne domki
z kart
burzy wiatr
gubiąc ścianki
rozwiane
w cztery świata
strony
nie zbieram ich
niech toną
w stertach
złotych liści
pajęczyną
jesieni
oblepione
nie szukam ich
niech dmuchawcem
poniesie je
dal sina
idę
powoli
w stronę słońca
po prostu
znieczuliłam
zmysły
bólem zapomnienia
nie widzę
nie słyszę
nie czuję
nie dotykam
myśli dobrych
nie pamiętam
złych słów
zapisuję
nową kartę
od początku
nieprawda
skrywana w skroniach
krew krążąca
w sercu
podobna
do trucizny
fałsz
przerażający
namacalnie
dotkliwy
dziwny ten dzień
lirycznie tajemniczy
magicznie
nierealistyczny
rozdarty myślami
brnie
bez możliwości
odzyskania
straconych
chwil
przysiada
cicho na ramieniu
delikatna
jak pajęcza nić
nadzieja
wyczerpana
zwątpieniem
zdeptana rozpaczą
ludzkich słabości
łapie oddech
gorzki
czekaniem
na szczęście
wzbiła się
na skrzydłach
ulotnych
by duszę
ocalić
niesprawiedliwie
życiem
podzieleni
mijamy się
w poczekalni
godzin
przysiadamy
w pośpiechu
niemocy i trwogi
by uciec
myślami
w inny świat
między
ziemią a niebem
czas
nie daje
nam szansy
na wybór
niepogodzeni
z losem
walczymy
o sens
każdej sekundy
zamykasz
oczy
widzisz
mrok
tak
spełniają
się marzenia
to my
potrafimy
zatrzymać
czas
chwytać wiatr
w żagle
na wzburzoym
morzu trwać
to dar
nieba
co wschodzi
za dnia
to taka
potrzeba
dar serca
życie
myśli
bezdomne
rzucam
w tułaczkę
na drodze
ludzkiego
istnienia
codziennie
wśród
mroków ciszy
ognisko
duszy
płonie
ogniem zbawienia
jutro
też będzie
dzień
porozrzucanych
puzzli dni
nie ułożysz
bez brakujących
nocy
nie wszystkie
elementy
do siebie
pasują
trzeba prób
by układanka
nabrała barw
i złożyła się
w obraz
całego życia
przeznaczenie
jak miecz
ostrza
ma dwa
jedno - ty
drugie - ja
prawdopodobieństwo
zadania ran
rośnie
mistyka
nocy i dni
szczęście
budowane
na obietnicach
których
pokrycie
coraz mniejsze
talizmany słów
nie odgonią
wykrzyczanego zła
dotyk
nie uleczy
krwawiącej duszy
dzwon serca
nie wybija
już dobrych
godzin
tnie ciszę
na pół
i kruszy
życie
na pył
gdy wyrok
usłyszał
nie było
niczego
tylko
przejmująca
cisza
ból i strach
nie odstępują
na krok
bratnich dusz
zatrzymane
w kadrze
kolorowe
życie
jest teraz
w sepii
przyjacielu
czekamy
na fotek tysiące
i barwne riposty
spójrz
już świeci słońce
chłodniej
dusza
oddycha spokojniej
spacerując
aleją spowitą
mgłą poranną
plącze myśli
na pajęczynach
utkanych
z babiego lata
wrzosem
lśni się
droga
ku jesieni
codziennie
idę w przyszłość
zakodowaną
na godzinę
zadanie
i cel
biegnę
by nie zgubić
oddechu
i myśli
przystaję
na sekundę
by odwrócić głowę
w przeszłość
pożółkłe pamiętniki
sensu życia
jak tarcza
nadal chronią
przed unicestwieniem
między
ciemnością a ciszą
niewyobrażalna
pustka
zawieszona
w próźni
między być a mieć
oślepia blaskiem
niewiadomej
ogłusza
niespełnioną myślą
ukrytą w krzyku
niemym
z rozczarowania
odwracam wzrok
w pośpiechu
by nie patrzeć
jak gasną
iskierki
w twoich oczach
zagłuszam
krzyk
milczenia
rozrywający słowa
na strzępy
uśmierzam ból
modlitwą
rzuconą donikąd
rzeczywistość
wypala
duszę
doszczętnie
tonie
we łzach
tonie
we krwi
taki świat
nie ma
już czasu
na sny
i marzenia
ból
cierpienie
to się czuje
i krople deszczu
które
nie oczyszczą
już świata
delikatne muskanie
wyjącego z bólu
wiatru
który nikomu
nie przyniesie
już ulgi
myśli
jak rzeka
płyną
w korycie
umysłu
jak cisza
ciągle
bez ustanku
krzyżując
popiersia
z kamienia
w marzeń
zapamiętaniu
przepełniają
umysł
aż do bólu
w nirwanie
rozważań
nie jesteś
sam
w czterech
ścianach
życia
poskładasz je
jednym ruchem
i będziesz się cieszył
tym okruchem
pustynia
ludzkich twarzy
bez wyrazu
ciągle
ten sam grymas
niewidzącego tłumu
głuchych
na innych
ze szczęściem
przeciekającym
przez palce
obojętnych
na dziecięcą
bezradność
naiwnie
wierzących
w dobro
między dźwiękami
ciszy
niepokój
gra
wysokie tony
nut
nieposkładanych
w myśli
fałszywie
brzmią półnuty
nadziei
zawieszone niedbale
na pięciolinii
życia
serce
powoli przygrywa
kolejny nokturn
tnąc
ciszę
smutkiem
majestatycznie
powoli
stąpa
po łąkach
zostawiając
korale
porannych łez
naniznane
na pajęczych niciach
zdarzeń
nieuchronnych
zapatrzeni
w noc
szukamy
straconych minut
spać
czy żyć
zrobić krok
czy czekać
na kolejny dzień
na progu
utkana
z niepewności
stąpa
po cienkiej
linie
rozwieszonej
między
życiem a śmiercią
w pośpiechu
robi
dwa kroki
w tył
by iść
do przodu
czas
jak miecz
tnie życie
na pół
na wczoraj
i jutro
ten skrawek
dzisiaj
już nie ma
znaczenia
babie lato
jesiennymi
pocałunkami
muska twarz
wystawioną
ku słońcu
ostatnim promykiem
pieści zmysły
by czułość
zapamiętały
na zawsze
tęsknota
jak kłamstwo
doskonałe
buduje
na piasku
pałace ułudy
zaciera granice
między przeszłością
a dzisiaj
chce
ale boi się
zrobić krok
gdy otworzy oczy
krajobraz z marzeń
stanie się
tylko
bazarowym
landszaftem
słowotoku ciszy
nie da się
zatrzymać
słowo
goni słowo
zagłuszając
sens
niszczy
krzyk duszy
jak żywioł
bez granic
zostają
tylko zgliszcza
i echo
wyszła
tak jak stała
z emocji
rozchwianych
potykając się
o obłoki
w których
bujała bez końca
mijała
plecy odwrócone
żalem
i milczenie
zagryzionych
warg
pozostawiła
po sobie
tylko
metaliczny smak
zardzewiałej
miłości
nie odwracając
głowy
ostry świt
przebija
mur nocy
niespokojnej
senną ułudą
krusząc
brylanty łez
pod powiekami
rezygnuje
z miłości
by żadna
drzazga
nie uwierała
duszy
aż do zachodu
słońca
wystarczy
zrobić
krok
na szmaragdowe
łąki
gdzie oset
zadawał
piekącą
pieszczotę
wpaść
w srebrzystą
sieć
panujesz
nad życiem
nie to tylko
karty pergaminu
szeleszczą
jak
polne ścieżki
co dzielą
kąkol
i pszenicę
zostaje
tylko wena
i klucz do
jej drzwi
po drugiej
stronie
ściany
bezimienni
ludzie
żyją
niczym
cienie
płyną
do blasku
świecy
płomieniem
obłąkanym
jak ćmy
uciec
nie mogą
przecież
bez cienia
nie ma
człowieka
pustka
niewyobrażalny ból
rozdzierający
duszę
na strzępy wspomnień
boli
najbardziej
osamotnieni
z przyjaciół
gaśniemy
powoli
jak płomień
wypalonej
świecy
tętniący
w skroniach
ból
pogłębi
pustkę
już na zawsze