sen adoruje duszę najczulej delikatnie otula alabastrowe ciało skronie pieści wspomnieniem dotykiem szeptem maluje pod powiekami obecność prawdziwą tych chwil nie odbierze nam nikt
noc rozpacza w samotności otulona nadchodzącym świtem gubi kolejne gwiazdy łez kryształowych spadając rozbijają się o bruk troską szlifowany okurzony bólem zwątpienia szuka iskierek jak szansy na nowy początek
milcząc krzyczysz nad draństwem tego świata krzycząc milczysz nad złem nienawiść między ludzmi utworzyła mury nie do przebycia spowiła ciszę krzyczę z bezsilności
odchodzę a ty zostań jeszcze przez chwilę na jedną myśl na wyciągnięcie ręki na zawsze idę przed siebie nie odwracam głowy przyspieszam krok by zatoczyć krąg do serca do myśli do ciebie
wzburzona jak fala na gładkiej tafli morza rozbijam się od brzegu do brzegu sztormem słów pobudzona zatapiam marzenia jak statki rozbite nie dopłyną już do portu przeznaczenia
nad przepaścią myśli zawisła cisza złowroga miarowo odlicza każde niewypowiedziane słowo milczenie gęstnieje budując most po którym można przejść na drugi brzeg słów
noc przeciera zaspane świtem oczy w wiosennym deszczu obmywa udręki dnia poprzedniego łagodzi ból zwątpienia powoli spływa jak balsam bo chorej duszy boi się zaczynać dzień od nowa
dokąd idziemy gdy los nas doświadcza cierpimy a ból jest niemy odlatuje na skrzydłach strachu krzyki bez sensu walka gdy wrogiem jest brat giniemy dla ulotnej racji naciągnięta struna cierpienia pęka błądząc wśród zaoranych pól szuka pocieszenia
za welonem chmur na atramentowym niebie srebrzysty księżyc patrzy na upiorne kontury drzew targane wiatrem oświetla kręte ścieżki jak latarnia prowadzi zbłąkanych w poszukiwaniu siebie
w samotności czterech ścian serca hula wiatr zmian zniecierpliwiona dłoń szuka dłoni jak bezpiecznej przystani próbuje w myślach zacumować emocje kołyszące się od miłości do nienawiści mimo wielu burz poukładany świat z woli dusz runął jak domek z kart zgliszcza nie zbliżam się do pustki to tajemnica nieodgadniona
odnalazłam siebie pośród starych strof na pożółkłych kartach podmiot liryczny bił się z myślami wybierając dobro zło siebie przegrywał z uczuciami pokonywał demony oczyszczał duszę bólem nieskończonym upadał i wstawał odchodził od zmysłów od ciebie od siebie i trwał ku przestrodze dalej sam
przystanęłam nad skraju duszy by nie rzucić się w przepaść wzburzone dni rozbijały się o skaliste noce sztorm myśli rozszarpał milczenie wyrzucając na brzeg słowa błyszcząc jak perły zadawały ból na kamieniu wyrzeźbiły blizny pamięci
w zamyśleniu oczy bledną milkną uciekając w otchłań niepamięci na szachownicy myśli toczy się gra najważniejsza bo o życie pod powiekami majaczy kontur jutra tak odległego ode mnie jak jeden obrót ziemi
rzuciłam się w przepaść życia bez koła ratunkowego skrzydła duszy nie udźwignęły ciężaru losu spadając powoli traciłam dzień po dniu noc po nocy twarde lądowanie złamało serce przygniotło uczucia rozbiło sens na drobne zgubiłam ostatnią szanse na walkę o siebie
między nami samotność hałasuje ciszą ubieram w słowa nieme obrazy zapisuję dźwięki niewypowiedziane zapamiętuje gesty spojrzenia emocje milczenie we dwoje
zastygłam na skraju nocy wpatrzona w pustkę głębokiej czerni pozwoliłam odlecieć myślom i sercu przystanąć by dusza nabrała dystansu zwolniłam się z życia na chwilę
uciekłam od ciszy w zgiełk nocy szalonej blaskiem latarni niepokoiła źrenice przebijając się przez zasłonę rzęs miarowo odliczała sekundy kołysanki wybijanej stukotem kół zębatych myślom nie dała zasnąć ciału odpocząć i tylko gwiazdy po cichu gasły jedna po drugiej samotnie
w zmęczonych dłoniach pokruszyłam wspomnienia by rozsypać je ptakom wiatr rozniósł je po trawach kwitnących na nowo a były przyklejone do serca spokojnie patrzę jak wznoszą się i oddalają nakarmione ptaki już nie wrócą
za szafirową doliną łez nie znajdziesz już drogi do dłoni splecionych w słonecznym blasku dnia i wydeptanych duktów leśnych została tam tylko przestrzeń jeziora rozlanego aż po horyzont ramion porzuconych
ból rzucony na wiatr dryfuje powoli zabierając ze sobą kamienną twarz nietrwałe uczucie zranioną duszę na delikatnych ramionach dmuchawca odchodzi w nieznane by znów zakwitnąć myślą wolną
bezsenna noc maluje krajobrazy wspomnień olejne ciężkie płótna na długo zapadają w pamięć ból gniew strach namalowane grubą kreską bledną by nad ranem rozmyć się akwarelą uczuć rozedrganych
odarłam sens z iluzji myśli opadały jedna po drugiej jak płatki stokrotki kocha nie kocha kocha zabolało została tylko łodyga i pustka odziana w strach przed nieznanym
umów się z życiem na spotkanie w chaosie zdarzeń nieprzewidywalnych o zmroku bez złudzeń i zdrady życie zwyczajne długie w swym majestacie kroczy dumnie patrzy beznamiętnie jak odchodzisz w zaświaty zostawiając za sobą kilka rupieci i szmaty a czasem wspomnienie w ludzkiej pamięci co uroni za tobą jedną łzę
w lustrze duszy dostrzegłam blednące odbicie twarzy tak dalekie choć na wyciągnięcie dłoni zarysowane głęboką zmarszczką bez uśmiechu z przygaszonym błękitem oczu tak moje że aż obce
noc snuje opowieść ze strzępów wspomnień pajęczyną myśli kreśli drogę na skróty byle do świtu przetrwać znaczenia niezapamiętane słowa niewypowiedziane gesty zawieszone znienacka i tylko księżyc zasłuchał się w kołysankę łez