między łzą a śmiechem na motylich skrzydłach ulatuje samotność gdzieś nad pustynią obojętności wznosi się ku słońcu w bladych promieniach szuka ciepła by rozpuścić strach
noc nie przynosi ukojenia chłód przeszywa duszę serce kołacze rozterką zadając ból ciału niepogodzone ze sobą myśli wędrują po krawędzi rzęs nie dając spać
za oknem zimny czarodziej igra z czasem zamroził drzewa oszronił trawę przykrył śniegiem gorące serca wiatr kołysze strapioną duszą bezradnie szukającą wiosny
trudno uwierzyć ciszy że nie brzmi fałszywym tonem skrywając krzyk rozrywający skronie brzmieniem uderza w tony wysokie stojąc na straży spokoju jak kat nad skazańcem
wszędzie rozrzucone myśli wspomnień ślad zapomnieć o wszystkim co złe wymazać z pamięci trzasnąć drzwiami uciec usiąść i pisać wykrzyczeć ból w sercu zbierany wyrzeczenia tęsknoty marzenia wszystko się rozsypało u schyłku istnienia jeszcze raz zawrócić i walczyć aż do spełnienia
od świtu do świtu zdaję codzienny egzamin z życia gdy mija hardość pięknieje dusza podaje mi rękę gdy upór z rozumem negocjuje pomóż mi na zakrętach droga przez poezję pogmatwana uchroń mnie życie od natrętów plag wszelkich i trudnych wyborów słabości i tego co mnie wzrusza testu na odwagę współczucia poczucie humoru ciężaru cierpienia lojalności i przyjaźni walki ze złem cierpliwości i wybaczania w finale nie będzie czasu na poprawkę
lubię skrywać się we mgle gdzieś między światem a bezsensem za zakrętem nieoświetlonych dróg między prawdą a kłamstwem powstają okruchy tęsknoty pomiędzy krzykiem a uśmiechem wśród liści między słodyczą a grzechem znajduję sens myśli niepoznanych znikam czasem w tej mgle szukając człowieczeństwa
drewniany kredens skrzypi tajemnicą zapakowaną w szary papier książki zapachem wyobraźni przypominają lata beztroski pokazując życie z pożółkłych pamiętników karty drobno zapisane językiem duszy pomagają teraz zrozumieć dorosły świat ten słodki jak miód i gorzki jak piołun
wiosna uniesie cię na delikatnych falach wiatru śnij by rano miłość pukała do okna i pozwoliła ci uwiecznić obrazy na płótnach rzeczywistości bądź moją wyobraźnią by każdy sen był upojny jak świergot słowików wśród fiołków
nie ubrała zielonej sukienki w pośpiechu pogubiła kwiaty bo zaspała kroplą deszczu nieśmiało spadła z nieba odziana w marną szatę skryła się w śniegowych płatkach teraz wstydzi się słońca
balansuję między piekłem a niebem na krawędzi życia w drodze do nieznanego jutra mijam wczoraj niepokorne dzisiaj przystanę na chwilę by w twoich ramionach odnaleźć spokój
zamknięta w klatce nocy dusza walczy o sens życia wyje do księżyca jak bezdomny pies pod poduszką szuka rozwiązania kołdrą otula rozterki ukojenie miesza się z bólem latarnia oślepia podrażnione oczy igraszką półcieni blask świtu rozgonił mrok
spotkałam obojętność spacerowała między brzegiem piasku rzuconym w twarz a morzem wylanych łez krzykiem mew rozgoniła ból pianą zmyła kłamstwa zamkowym murem otoczyła serce szczelnie nie prowadzi do niego żaden most
smutek przysiadł w kąciku pełnym wspomnień nie było tam łez tłumaczeń i żalu był tylko okruch rozczarowania cień czułości garść rozkoszy potok słów w szkatule zamknął myśli by znów się uśmiechać
stąpam ostrożnie po krawędzi dnia o świcie czają się pytania czy ochronię się przed podłością i obrzydzeniem lepiej niż wczoraj czy zaprowadzi mnie to w obszary nieczułości szyby przybierają barwę błękitnej niegdyś sukni za chwilę promień słońca przekreśli wszystkie wątpliwości pozostanie tylko wolę istnienia i uśmiech
po znajomych ulicach stukam obcasami bez pośpiechu pada deszcz wiatr rozwiewa moje włosy
uśmiecham się życie opiera się jedynie na chwilach budzenia sensu istnienia wierszy zasięgu własnej nietykalności to myśli malowane bez końca wypite emocje zrozumienie drugiego spojrzenia azyl co pozwala przelatywać jak ptak sekundami przeżytej radości uśmiechem walczę o każdy następny dzień
trzasnęłam drzwiami wychodząc z siebie bez prawa do tłumaczeń bez zastanowienia szybkim krokiem minęłam duszę bez słowa nie odwróciłam się gdy krzyknęła: przepraszam głupia, nie wiedziała że beze mnie nie wolno jej decydować
stojąc nad przepaścią miłości nie chce już być Julią zranionego serca nie uleczą wspomnienia oszukana już nie słucha argumentów łzami chłodzi ogień podsycający nienawiść drżąc z niepewności zaczyna pisać nowy rozdział swojej duszy
tylko jedno wspomnienie pozostało targane naiwnością nadziei na uśmiechniętej twarzy nieistniejącej radości pozostał smutek głęboko ukryte emocje źródła minionych dni na nowo ożywają razem i z osobna na co dzień wspomnienie odradzać się będzie aż do źródeł wyczerpania
chce cały świat zmieścić w dłoni zdeptać zmartwienia zdmuchnąć smutki poświata mojego człowieczeństwa tli się marną iskrą wkrótce cała spłonie nie dzielić nie czuć bólu nie zapomnieć dawnego imienia puste są słowa które nie udźwigną ciężaru życia
jaskółki zatrzepotały skrzydłami wzbiły się w błękit nieba polana dywanem traw uwodzi sosny malowane światłem rzucają cienie w tym lesie został ślad miłości ulotnej jej tajemnica niebawem przeminie poczuję wtedy co znaczy płakać nad tym co wrócić już więcej nie może jak zgubiona myśl
protestuję nie chcę słuchać ciszy bo roztrwonię smaki życia nie zgadzam się z niewolą serc kochających i brakiem zaufania gubię słoneczne promienie i zgiełk dnia zapatrzona w twoje oczy wierzę w ludzki umysł wie jaką wybrać drogę i choć często układa się z sercem zawsze zwycięża miłość
nim czas nieubłagany pochyli nas nisko do ziemi i głowę srebrem oprószy patrzę jak płynie rzeka ściga się z chmurami modra wstęga sitowiem kołysze woda pluszcze radośnie z nadzieją że będzie dłuższą drogą życia
goni tylko nadzieję radości i tragedie życia chwile tworząc fraszki i dramaty budują życie które szybko przemija starasz się wydłużyć chwile na próżno
za kratami pamięci na wyrok czeka zapomniane serce dusza skuta łańcuchem bezsilności po cichu zatraca siebie przenikając przez osamotnienie trafia na dno skały tu zobaczy to co niewidoczne usłyszy niewiarygodne poczuje nieznane w ulotnych gestach pozna kruchość miłości