spóźnieni
o krok od szczęścia
biegniemy za marzeniem
szybciej i dalej
gubiąc po drodze
kilometry celu
zatrzymując się
nad przepaścią
obietnic
łapiemy oddech
przed kolejną
wędrówką dusz
otwarty świat
tłum ludzi
puste twarze
i ból w sercu
zabijający
codziennie od nowa
milczące spojrzenia
goją blizny
po szczęściu
rany zamknięte
orężem myśli uzbrojona
staję do walki
z wojskami kłamstw
wytoczonych
na granicy perfidii
zgromadzone stadnie
strojne
w maskujące uśmiechy
czekają
by wystrzelić
gdy niedopałek
sumienia
rozpali lont nienawiści
jeden wybuch
zamieni w nicość
misternie budowane
szklane domy
podróż w głąb siebie
pozwoli odkryć
nieznane lądy
ukryte
za oceanem uczuć
ostrożnie odkrywaj
ich tajemnice
byś nie rozbił się
o skały myśli
niepożądanych
w chmurach
tonę
na mglistej górze zanurzona
zagubiona
zachwycona
zwiastując
wiosenną burzę
w chmurach
tonę
one wirują
oddalona
odgrodzona
nieskończona
burzę myśli zwiastują
zatracając się
w drodze
bez celu
wiatr popycha nas
w próżnię zdarzeń
niepotrzebnych
igrając z bezsensem
tracimy orientację
brodząc w bagnie myśli
azymut
wyznacza tylko ból
rozdzierający skronie
litery niepokorne
nie chcą stać
w rzędzie słów
gdy umierają poeci
boją się pustki
uciekają ze stron
w poszukiwaniu sensu
życia
czas jest rzeźbiarzem
doskonałym
każdą przemijającą chwilę
wykuwa z marmurze życia
posągi przeszłości
jak brama czasu
wyznaczają drogę
do przyszłości
raz uśmiechem
to znów frasunkiem
wydobywa na wierzch
każdą zmarszczkę
zapisując czas
w kamiennym obliczu
rozdarła niebo
jednym błyskiem
aż zatrzęsła się
ziemia
orzeźwiającym chłodem
rozbudziła wiosnę
do życia
kręciła piruety
chlapiąc kałużą
zamazała błotem
ścieżki niepamięci
huraganem
rozwiała wszystkie
czarne myśli
odeszła cicho
nie zostawiając
po sobie śladu łez
drzewo
zakorzenione
w piekle ziemi
wznosi ramiona
ku słońcu
zielonymi dłońmi
łapiąc
błękitny deszcz
życia
dodaje energii
chroni
jak przyjaciel
pogrozi złamaną
gałęzią
jak ojciec
w gniewie
potrafi też
rzucić cień
na drogę
którą obraliśmy
bez celu
wypełniona po brzegi
pustka
wylewa się
z czary goryczy
przez otwarte okna
samotności
wdziera się
do niekochanych
serc
zamieszkując w nich
na dobre
grzechy
spadające z ramion
uwięzionych
tłum gapiów
wdeptał w bruk
zakrwawione kamienie
rzucane
prosto w serce
przyniosły ukojenie
udręczone bólem
skronie
odżyły nadzieją
zmiany
dotykam myśli
słowem
niewypowiedzianym
by nie zakłócić
spokoju
zamykam go
pod powiekami
by chaos dnia
nie docierał
w głąb marzeń
idę w noc czarną
na oślep
by oswoić lęk
nie igraj
z ogniem duszy
rozpalony
może otworzyć bramy
sumień
nie ugasisz
jej pragnień
strumieniem łez
nie ukoisz bólu
dotykiem jedwabiu
przypalisz się
kłamstwem żelaza
do żywego
ta blizna
się nie zagoi
rzucam się
na wiatr zdarzeń
pamięcią
rozmazanych
przekopuję piaski
uczuć zadeptanych
pośpiechem
w ostatniej łzie
utopiłam
samotne godziny
by wypłynąć
w słoneczny rejs
ucieczki w nieznane
zaufanie
podeptane
jak wycieraczka
leży spokojnie
czekając
aż kolejne buty
wdepczą w nią
brudy codzienności
dziejowy zegar
przyspiesza
wstrzymujesz oddech
nasz czas
przecieka przez palce
kropla po kropli
w oczach wędrowca
niebo zajdzie
ognistą jutrzenką
gdy gwiazdy
przedzierać się będą
przez ogień
skarci nas
ciemnym okiem
za grzechy popełnione
za życia
za wszelka miłość
płonącą jak niebo
za wszelki ognień
duszy skutej lodem
gdy noc
nie przynosi
ukojenia
świt pali źrenice
ostrym słońcem
goryczą kawy
budząc zmysły
w pośpiechu
do torebki
pakuję cień
szybkim krokiem
przed nim
uciekam w dzień
by zagłuszyć
ból
słowo
zawieszone w sieci
znaczeń
uśmiechem
zbywa radość
odczuwa ból
raniąc papier
skrzypiącą stalówką
prawdę zbywa
sylabą drwiącą
potokiem kłamstw
zalewając tomy
nienawiści
zaklęte
w niepewności jutra
muśnięte błękitem
z kałamarza
potrafią
uzdrowić świat
masz
dom z weneckich luster
zrobiony
w nim wszystko
widzę
będąc niewidocznym
pośród tłumu
w odmętach myśli
jestem zanurzona
zmęczona powieka
krwawiąca
rzeczywistością
uciekam od siebie
kieruję modlitwę
do wszechświata
o pokój i ciszę
a w głowie morze
pustych słów
fale wzburzonej rutyny
rozkołysanej
codzienności
czekam na ponowne
przypływy
powieka
wciąż krwawi
liczę krople
niespełnionych
marzeń
dostałeś od losu
skarb
diamentów blask
oślepił
złoto
zrobiło z ciebie
skąpca
nie czułeś
nie kochałeś
nie widziałeś innych
oślepiła cię żądza
posiadania
a zostałeś
sam
z kamieniem w dłoni
ból ciszy
pulsuje w skroniach
zabiera sen
ciężar oczekiwania
rozsadza
gwałtowną myślą
wypala łzami
ścieżkę niepamięci
rozbija
tętniącą niemoc
cierpienia
pędząc
przez zaspane miasto
przerzucam kartki wspomnień
w których
zatapiałam
smutki i zmartwienia
to taka namiętność
zwinięta w kłębek
odpoczywająca
w kącie
nie będę wróżyć
z płatków
zwiędłych róż
i pisać wierszy
na kroplach deszczu
zgniotę miłość
w papierową kulkę
i rzucę gdzieś w kąt
spakuję dom w walizki
i z dumą pobiegnę
przed siebie
zostawiając za sobą
zaspane miasto
w ogrodach
niepamięci
kiełkuje nadzieja
przebija twardą
skorupę
cierpienia
zakwita powoli
podlewana
łzami
wypijmy
do dna
nie płacąc
od miłości podatku
zakrztuśmy się
znowu naszą
bezsilnością
czerwieniącą
jak pąki róży
która kolcami
oplata nasze skronie
ciągniemy w dół
przepaścią jutra
gdzie
po lichym moście
znowu
będziemy się piąć
każdy
swoją ścianą do góry
uprośćmy życie
bym przeżyć
trudną sztukę
umierania
ze skrzynki
wyciągać
spełnione marzenia
nie słyszeć
krzykliwej
prawdy pośród tłumów
umieć rozdawać
jak karty
kawałeczki serca
po prostu
pięknie
żyć
krok w krok
za cieniem
podążam w mrok
nocy
w ciszy gwiazd
nie słyszę
niecierpliwego
stukotu mysli
krzyku
wypowiadanego
szeptem
delektując się
każdym gestem
zwalniam
chowając się
za krutyną rzęs
on i ona
niedopasowani
na dobre i złe
giną osobno
żyjąc razem
w słowie danym
na zawsze
wierni w kłamstwie
nieszczęśliwi
w prawdzie
razem
idą krok w krok
codziennie
uczą się
swojej roli
od nowa
by trwać
pomimo wszystko
kropla spadła
z łoskotem
na dno oceanu
wczorajsze wczoraj
jest takie
samo jak dziś
patrząc na świat
zza parawanu
zajadam
cierpień ostatnią kiść
ułudo
wyszywana
srebrzystym haftem
pragnienia
rzucasz na kolana
a potem
pozwalasz umierać
z niedosytu
i dzikiego łaknienia
widzę cię
jak krwawisz
chwilę
lub dwie
ułudo senności
przyleć z pomocą
horyzont
spoiwo powietrza
i wody
wypełnia się
obietnicą dnia
wtedy ślepo
wierzę
w szum fal
szept lasu
promień słońca
podążam
za światłem
słońca
i gwiazd
idę drogą
zaskakując
los
mojego ja
horyzont
to sens
tam
gdzie nie widać
oczu
zaczyna się pustka
słów
gdy milkną usta
prawda
staje się
głośniejsza
szczególnie
gdy zawisa
na szubienicy
rzęs