my ułańscy polscy husarscy umiemy w oczy spoglądać śmierci i albo z tarczą albo na tarczy twierdzimy uparcie że nie zginęła nigdy nie zginie ta miłość która za szablę chwyta nie pokonały nas katownie ubeckie kraty sądowe zbrodnie i przed oprawcą stoimy niezłomni obrońcy naszej ojczyzny niepokorni
kiedy płomień świecy zanika wiatr się chowa po kątach cichnie muzyka w magię słów zaplątani liczymy godziny przeszłości bieg zdarzeń jest za nami morze zamiera czarny jest pejzaż bo nadzieja umarła wczorajszej nocy
moje wspomnienia tańczą bladym świtem na skraju pomostu piękno jeziora ukrywają mgły niepamięci za horyzontem tli się nadzieja w oddali słychać kroki milkną gdy wstaje słońce
z dziurawymi marzeniami bez map i słowników określamy nasze istnienie kaleczymy zegarki przez wątpliwości i wygłaszane kłamstwa czy my współcześni poznamy ważne prawdy i wartość słów przecież nie uciekniemy od niepokoju i złudzeń od tego świata nie ma już drogi powrotnej
za horyzontem myśl niepoprawnych toczymy bój igramy z potęgą natury idąc pod prąd poprawności depczemy nakazy walczymy samotni w tłumie omijając zawieruchy i burze krętymi drogam dążymy do celu tylko czy wystarczy mam sił na nową walkę
nienawiść szaleńca śmieje się z naszej bezsilności żyjemy jak ziarenko piasku w klepsydrze bezimienni z podciętymi skrzydłami pod poduszkę chowamy resztki nadziei nie odgrywamy wielkich scen na świecie dla nas za małym bezdomność zagląda do drzwi ziewają ściany a za plecami chichot szaleńca on już wie że zniknie w czeluści zła
znienacka jak mgła o świcie przytuliłam marzenia w dłonie schwytałam wiatr by unieść się wysoko niczym ptak by nacieszyć oczy blaskiem gwiazd w spokojnym oceanie uczuć odkrytych promienie wschodzącego słońca ogrzewają duszę tylko przez chwilę
mrok zabrał światu resztki nadziei wlecząc za sobą smugi ciemności cisza otula wszystko dokoła w srebrnej poświacie nieba niepogodzone z przeznaczeniem ludzkie wraki trwają szepcąc pacierze a skostniała ziemia jęczy dotknięta skrzydłem anioła śmierci po którym spływa ludzka wartość
ściana gdzie się nie obrócisz zawsze jest ozdobiona wspommnieniami cierpi w samotności bez fałszu cierpliwie wysłucha daje upust emocjom najlepsze oparcie człowieka z oknem na świat
odnaleźć swoją stronę świata nauczyć się latać od niepewności do nadziei poczuć dotyk wiatru odnaleźć sens w bezsensie złapać w sieć wszystkie gwiazdy pisać światłem zatańczyć w kroplach deszczu suknię uszyć z płomieni i żyć marzeniem odnaleźć stronę świata następną z kolei
skrystalizowany ból rozbija się o mur myśli nieposkromionych słowo za słowo gest za gest rozsypują się uczucia jak zamek z piasku podmyty wzburzoną falą łez
pustka ogrom ciszy jak balon rośnie z każdym oddechem odłamki słów rozpadają się na strzępy myśli niebo pęka i tylko wiatr wieje zwiastując kolejną burzę
myśli zmęczone życiem nie potrafią się zatrzymać w pułapce nocy nie mogą złapać tchu w letargu pod powiekami zawieszone nie mają siły na walkę o kolejny dzień
opuszczona w nocnym świecie iluzji igra z czasem przyszłość nadchodzi powoli uwikłana w sieć przeszłości gubi po drodze ludzi wspomnienia i sens nadchodzących dni
od dawna inna ja we mnie mieszka choć świat mi przesłoniły na złość logice i sobie przepełnione marzeniami szuflady rozsypały się wypełniając puste zakamarki splątane z tęsknotą utworzyły nowe obrazy bez obłudy fałszu szuflady wolne od kłamstw a wokół spokój
przyjazne maski spadają jedna po drugiej gubią tożsamość każdego dnia pokazują prawdziwą twarz wroga w ich oczach zostaje tylko strach obojętność i fałsz
między świtem a świtem osacza mnie noc myśli splątanych krok po kroku dzień w dzień uciekam w ciszę zamglonych oczu nie patrzę w przeszłość nie widzę przyszłości wsłuchana w szum wiatru odchodzę od siebie
okaleczona przez zło zagłaskana przez dobro uciekam wśród niechcianych cieni wycinanych drzew ściga mnie potwór zwany życiem wgryza się we mnie jak zaplątaną w sieci zdobycz pożera mnie w całości do granic czy ja jeszcze istnieje
pazur nienawiści zagrodził mi drogę czuje się wyrzutkiem społeczeństwa pośród mas nic nie poradzę niczego już nie dokonam kiedy będę mogła usnąć bez cierpienia wszystko jest chwilą której mi brak czas płynie i śmieje się z naszej bezsilności
w nieprzytomnych snach chłostana lękiem grobowej ciszy wypala oczy bólem łzy goryczą pieką smagane ciało jak porwany wiatrem liść w rozpaczy targa włosy kiedy przyszłość nie ma znaczenia a każdy oddech woła pomocy nadchodzi kres ludzkiego cierpienia w oddali tylko płacz ciche dźwięki toczy
bez celu nie szukam już odpowiedzi na pytania rzucone w próżnię idę przed siebie nie odwracam już głowy nie liczę kroków straconych czas biegnie zbyt wolno bo bez celu
zostałyśmy same ja i noc otulone blaskiem gwiazd szukamy ukojenia upijamy się szumem wiatru tańcem drzew na tle nieba cisza wokół myśli kłębiących się aż do świtu zamyka sens kolejnych dni
ból zadany drugim człowiekiem boli najbardziej pulsuje w skroniach od nocy do świtu jak zadra tkwi w sercu kryształem łez tnie wspomnienia aż do krwi pustka przenika aż do kości
w świecie szumu i hałasu w pędzącym tłumie na refleksję nie ma czasu o zadumie nie ma mowy niewolnicy współczesności zmęczeni wyścig z czasem przegrywamy los dał nam mozaikę zdarzeń złych i dobrych chwil niemało i pamiątek sporo pięknych blizn też kilka nam zostało
zgubiłam je zeszłej wiosny w nieładzie rozrzucone myśli nieokreślone mam bałagan w głowie jasność nieba znika zielone drzewa ciemnieją gdy dopada je zmierzch ani śladu myśli rozrzuconych w nieładzie został tylko spokój to wielka siła
pomiędzy sobą a odbiciem w lustrze duszy nie widać różnicy z czasem skrzywisz usta uśmiechem zadumasz się bruzdą wyrytą na czole i zamilkniesz głęboką zmarszczką wpatrując się w oczy samotności