myśli błądzą jak bezpańskie psy szukają schronienia przed chłodem nocy spragnione zrozumienia głodne sensu wycieńczone tułają się od A do Z bez celu wpatrzone w księżyc wyją z rozpaczy
zakradłam się w ciszy chłodne mury ogrzewam w nich duszę zmęczoną troską dnia wyciszam krzyk myśli który ciąży na powiekach bezsennych huśtawka emocji usypia czas na nowo
samotność urąga stwórcy kpiąc sobie z nas wielki wóz prowadzi do miejsca w którym pustka uwiła sobie gniazdo w trybach kieratu rozsiadła się nadzieja na lepsze życie a stary las pogrążony w jesieni nie znajduje pocieszenia czeka na chwilę wytchnienia
jesień rozkwita barwą w poskręcanych liściach spąsowiała róża zawstydzona zmierzchem błądzi jak życie w labiryncie pajęczyn kiedy wiatr wymiótł wspomnienia zmroził resztki uczuć w sercu została lodowa pustynia bez polarnej zorzy
opuściłam duszę w pośpiechu krok po kroku oddalam się od siebie by zagłuszyć ból rozdzierający skronie tętniący bez pamięci od myśli do myśli nie odwracam się by nie potknąć się o łzy
podążajmy sennymi drogami w nieznanym celu noc pokryła czernią wszystko dokoła sen ciąży na powiekach dusza wyrywa się w nieznane wyznaczając czas na spoczynek wskazówkami zegara będziemy wędrować po stromych zboczach po łąkach rosą zwilżonych spacerować po plaży wsłuchani w szum fal zaplątani jeszcze w senne marzenia wkraczamy w realny świat
między nocą a dniem rozciąga się most zostawiając za sobą noc pełną półcieni tańczących w płomieniach gwiazd idę po nim powoli w stronę świtu za bladym światłem widać tylko skrawek nadchodzącej pustki kolejnego dnia
o jedną myśl za daleko by zrozumieć pędzący czas od słowa do słowa miarowo odmierza każdą straconą chwilę sens minął bezpowrotnie zostawiając za sobą tylko ślady absurdu
życie przynosi cierpienie i klęski gdy kusi drugą stroną cienia przemierzam codziennie szlak tych samych ulic w poszukiwaniu człowieczeństwa łamiąc konwenanse i zasady moralnego być albo nie być trwam na posterunku zapomnienia
płyniesz przez życie na tratwie złudzeń rozdarty na strzępy na fundamentach kłamstw budujesz pałace burzone przez powiew gorzkiej prawdy szukając swojego miejsca potykasz się na progach niegościnnych domów dryfujesz błądząc w labiryncie poległych marzeń do portu którego nie ma
las pogrążony w jesieni nie znajduje pocieszenia płacze szarością nieba otula się chłodem wiatru obsypuje czerwienią głogu pożółkłe liście spadają jakby chciały mnie ogrzać resztkami minionego lata
zrzuciłam z siebie miasto wyczesałam z włosów troski dnia makijaż spłynął smutkiem łez rozmazując uśmiech karminą malowany ubrana tylko w noc idę koronkowym szlakiem w ramiona gwiazd
gasną myśli jak światła puste ściany obdarte czasem dnia życie w labiryncie błądzimy szukając wyjścia w zamkniętych kloszach lamp zatrzymał się czas a nam pozostał szelest przewracanych stron
robię krok w tył przed tym co nieuniknione zamykam oczy by nie słyszeć myśli pędzących w przyszłość milczę by nie widzieć tego co przyniesie jutro nie słucham bo nie mogę krzyknąć wróć
na rozstaju serca i rozumu została pustka drogowskazy słów i gestów nie wskazują żadnego kierunku złe myśli odchodząc zgubiły rozsądek wiatr rozwiał łzy i śmiech tylko droga donikąd prowadzi przez ciszę
utkałam swój świat zbyt delikatnie teraz czuję jak powoli pęka w szwach myśli plączą słowa i gesty nitka po nitce prują się marzenia tylko krok dzieli czas od samotności
zamykam oczy by nie zgubić myśli dręczących skronie pod powiekami maszerują słowa ustawiają się w kolejce jedne po drugich by spłynąć doliną łez zamykam oczy by nie widzieć bólu
każdy jest sam ale we dwoje łatwiej to znieść gdy pustka nabiera rozmachu brakuje rąk by się objąć cisza krzyczy ostatnim tchnieniem oddalając się tylko o krok
odebrane nadzieje oblepiają niemocą skrzydła duszy coraz trudniej złapać oddech pozbierać myśli zrobić krok do przodu coraz trudniej wznieść się ponad codzienność każdy świt przynosi niepewność zmierzchu
niepogodzona z każdym kolejnym dniem obojętności oddala się od samej siebie od powiekami skrywa obrazy niepamięci akwarelą płyną w romanse pastelą szkicowane uczucia gasną by zginąć przytłoczone ciężarem tempery rzczywistości odchodząc od siebie w szaktule myśli zamknęła strzępy serca okruchy bólu po których zostaną po latach rubiny smutnych łez
przysiadłam obok nocy zbieram myśli rozrzucone między tobą a mną zapatrzona w niebo szukam wspomnień które wypełnią pustkę zostawią ślad na urwanej drodze wyznaczą nowy kierunek bólu tętniącego w skroniach
mijamy się z cieniami świata obdarte czasem dnia kołysane żalem z dziurą w sercu cerowaną nadzieją codziennie upadłe płytkie bez głębi puste jak ten świat słowa podnoszą głowę wysoko na bezradność kamienny krąg myśli wieczna nicość umieramy każdego dnia powoli
z niepewnością niezdarnie i powoli opuszczając samotność warto posłuchać co mówią do nas minione chwile szelest przewracanych stron gasnące myśli jak światła zamknięte w kloszach lamp nadbagaż przykrych wspomnień jak garb uwiera dlatego niełatwo zacząć czas od zera
uciekamy od szumu w pędzącym tłumie na refleksję nie mamy czasu nie ma mowy o zadumie my współcześni niewolnicy zagonieni zawsze przegrywamy wyścig z czasem
powłoka chmur spowiła gwiazdy gdzieś w dali jedna spada na ziemię spełniając marzenie i czeka na upragnione szczęście marzenie pozostaje niespełnione zamiast się śmiać płacze najczęściej mrok wieczorny słońce już znika łza w oku i lampka czerwonego wina
nie lubię żyć w dzień ostre rysy skamieniałych twarzy ranią duszę zatracone w pośpiechu myśli gubią sens kolejnych dni nocą twarze łagodnieją zamazane kontury ludzkiej namiętności nabierają kształtów w ciszy oczy błyszczą wtedy łatwiej żyć
szara codzienność bez sensu i celu puste ściany obdarte czasem samotność na fotelu smutku oparta cierpieniem kołysana żalem pustka dziura w sercu cerowana nadzieją bezradność kamienny krąg myśli wieczna nicość smak popiołu w ustach cienie znikną upadłe i płytkie bez głębi jak ten pusty świat co zniknie jak powietrze
z dnia na dzień zlodowaciała mi dusza szept nie wydrąży w niej ścieżki powrotu krzyk nie rozbije twardej skorupy uczuć płacz nie rozpuści pamięci skamieniała
tyle myśli nieposkładanych tyle suchych łez spływających po policzku
niby to niewiele prawie nic a jednak rzeczywistość życie smutnym westchnieniem marzenia źródło wyczerpane wolność nigdy się nie spełnia nadzieja pustym sloganem ona cię dopadnie i nikomu nie odpuści