w ciszy rodzi się ból noc wbija ciernie gwiazd w myśli błądzące aż do świtu za mało barw by odnaleźć sens życia słoneczny za dużo słów by zapomnieć obietnice bez pokrycia
w kamieniu na pozór zimnym zaklęta jest ludzi historia pomniki życia które przeminęło zrodzone z ludzkiej myśli strażnicy lęków naszych bliźnich szepczą ścieżki fundamenty wspomnień lustra serc zgłębionych bezmiarem strachu i bólu
życie jak zbiór zdarzeń bez znaczenia kreśli drogi nieokreślone czasem i przestrzenią galopuje do przodu potyka się o pozostawionych jeńców cisza blokuje myśli o nich uciekające minuty nie mają znaczenia dusza i rozum żyją oddzielnie
na skrzydłach motyla wzleciała strząsając kurz ze starych ksiąg kamiennym atramentem pisanych odleciała w dal zawstydzona nie każdemu los wędrowca pisany dźwigać w plecaku marzenia tak ciężkie jak górskie kamienie powróciła nieśmiała stąpając cicho jakby chciała ukryć wszystkie wersy wykute w kamieniu
rozpakowałam samotność rozwiązując kokardę czerwoną niewiadomą skrzył się papier rozerwany na strzępy zwiastował pustkę ciszę i ból które przychodzą znienacka i został by rozkwitła
drzewa i krzewy otulone szronem kłaniają się wokół gdy wiatr kołysze ich ramiona szerokie w tych ukłonach niedoścignionych cudowna natura przegląda się w lustrze wody chce zatrzymać ten obraz do wiosny
w labiryncie duszy zdrad i cierpienia to co początkiem żałosnym się staje w tłumie osłupiałym stoisz po złudzenia i prawdy brakuje ci ducha przeszłość powraca samotność myśli wychodzi na deszcz i moknie nie potrzebni nikomu otwieramy czarny parasol i milczymy stojąc
zapadam się w noc powoli odkrywam jej głębię u progu świtu szarzeją marzenia rzeczywistość skrzeczy pośpiechem mgła skrywa myśli uwięzione między duszą i ciałem
świat pytań martwych jest przewrotny w przestrzeni pustej sceny w niemocy lubi chodzić własnymi ścieżkami upływa na smutku i radości ze spóźnionych burz
pajęczyna myśli oplata ciało jak dłonie kochanka noc prowadzi taniec splątanych dusz czytają siebie z otwartej księgi pragnień między rozkoszą a zapomnieniem stają się jednością
za życie płacę łzami zatrzymuje się u bram duszy by złapać oddech między być albo nie być co noc oddalam się od siebie by zapomnieć o nadchodzącym świcie
w misternej pajęczynie życie doświadcza nas cierpieniem i bólem jest niemy choć wciąż krzyczymy sensu tu nie ma odlatujemy na skrzydłach niemocy na koniec naszej drogi wśród życiowych spraw odarto nas z marzeń
kolejny dzień odcisnął piętno trosk głęboką zmarszczką znaczy twarz przydymione łzami powieki opadają powoli jak smutki z kącików warg dusza blaknie milczeniem ciało brzydnie zmęczone życiem lustro nie kłamie
w lustrze jesieni znalazłam odbicie swojej duszy złoto-czerwona melancholia rzucała pod stopy listy pisane do wiosny szarości nieba bledły od wylanych łez deszczowe dni zwiastowały noce chłodem podszyte świt utkany z pajęczyny myśli powoli rozkwita ostatnim promieniem słońca
teraz to punkt na granicy między przed i po odarty ze złudzeń bilans straconych szans spełnionych marzeń i słów odtwarzanych z pamięci to moment wart przemilczenia oczekiwanie na szczęśliwą kartę odliczanie jedynka to liczba która nie lubi samotności
makijaż codziennych trosk zmywam nocą samotność jak krem nawilżający odżywia duszę pod powiekami biało-czarne obrazy nabierają kolorów wspomnień by nad ranem podkreślić je czarną kreską malinowy uśmiech zatuszuje lęk przed nieznanym
niewypowiedziane zawisło między słowem a myślą jak gest wykonany od niechcenia uśmiech grymasem przekrzywia wargi by nie zdradzić strachu przed nieskończonością
nie jesteś słowem ani krzykiem zduszonym łzami nienapisanym wierszem i śmiercią których nie da się uchwycić w obiektywie wyblakłe twarze odeszły dawne wspomnienia wyfrunęły przez okno tamte uczucia których nie pamiętam
fotografia zatrzyma czas w miejscu nim skończy się to co piękne nim dorośniemy do śmierci nieuchwyconej w obiektywie
kolejną zmarszczką zarysowałam grymas codzienności smutek łukiem podkreślił wargi milczą by ból nie ranił ich bardziej oczy promienieją uśmiechu drobinką malują radość grubą kreską czas nie stanął w miejscu
las pogrążony w jesieni nie znajduje pocieszenia milczy pożółkłe liście tulą się jakby chciały się ogrzać resztkami minionego lata nasza złota jesień minęła bezpowrotnie nie kuszą karminowe barwy to kolor serca gdy wie że zawiodło przekwita liściem umarłym
jestem jesienią wietrzną i chmurną poszarzało niebo w moich oczach kasztanowe loki splątał wiatr gubię myśli jak drzewa liście nagość gałęzi nie osłoni poranionej duszy mgła spowiła serca świt na pajęczynach rozwieszam łzy marznę czekając aż skruszy je lód wspomnień
zatonęłam w ciszy myśli wypełniły jej głębię aż po świt tocząc bitwę o przetrwanie tonęły w morzu łez rozbijając duszę o kamienisty brzeg rozum budzi się do walki o przetrwanie by serce mogło spokojnie bić
w lesie wspomnień szumi wiatr przez szelest liści przebija śpiew ptaków jest błogo myśli przestają biec gubią rytm wielkiego miasta delektują się swobodą marzą planują zachwycają się aż do zachodu słońca a potem wichura przywiała echo życia betonowego miasta kurz codzienności pokrył serce i rozum
jesienna chandra stanęła u serca bram kołatką straszy duszę rozpościera skrzydła czarne jak noc świt odsłania drzewa całkiem już opadły z sił zgubiły wszystkie liście podeptały wspomnienia został marazm i zimny wiatr
w płomieniach świec listopadowe cienie przeszywają duszę chłodem wspomnień igrając z wiatrem rozsypują liście między kroplami deszczu tuszują łzy spadające na ziemię