twarz pokryta zmarszczkami zamglone spojrzenie grzbiet zgarbiony wielkimi troskami beznadziejność umarłe marzenie dłonie niezgrabne koślawe spracowane zmęczone w swym trudzie niewidoczna jak powietrze niepotrzebna nikomu siedzi sama w dużym domu pełnym ludzi nie ma siły by iść dalej starość
życie najtrudniejszy z żywiołów nie da się go okiełznać jak ogniem wody nie skuje lodem żaru serca nie rozwieje bólu wspomnień i tylko pod grudką ziemi będzie pokonane
nad przepaścią myśli kołyszą wyborem to za to przeciw to bez sensu to bez wyjścia to na nic a może serce i rozum przeciągają linę to w lewo to w prawo emocje plączą serce argumenty rozsadzają skronie to za to przeciw to bez sensu to bez wyjścia to na nic a może jednak
błądzące rytmy melancholii walczą o spokój świata w którym ludzie rozgrzebują własne niepokoje pływamy po morzu wzburzonym nad śpiąca karawaną górskich grzbietów omijając cierpienia zazdrość i fałsz stąpamy po dachu świata szukając własnej drogi
starość otulona murem wspomnień zrzuca maskę goryczy wspomnienia bezużytecznie zbierane w duszy nie pozwalają zapomnieć miały być lekcją ludzkiej istoty a przynoszą tylko smutek i ból
świt nadchodzi gwałtownie burząc spokój nocy oślepiającymi promieniami przebija oczy by spojrzały przed siebie tam gdzie droga się nie kończy i gdzie początek zgubił kontury gdzie cisza ptasim trelem krzyczy i miasto zaczyna zatruwać duszę zbyt szybkim tempem
ciernie codzienności ranią duszę aż do kości wbite w skronie zabierają ostatni oddech bez bólu balsam słów nie łagodzi pustki zaognia tylko stany zapalne świadomości
strach tka pajęczynę myśli złych wiąże supełki krzywd i radości krzyżuje myśli nitka po nitce buduje pancerz dla duszy rozedrganej wiatrem słów rzuconych i milczy
wokół pustka i wiatr lodowaty sople łez dziurawią duszę krwawi bezbarwnymi emocjami obdartymi ze słów i gestów upadają ciężkie jak kamienie rozbijają się bezszelestnie zostaje tylko samotność
myśli wyryły piętno głęboką zmarszczką codzienność tętni bólem rozdzierając skronie na dobro i zło serce przystanęło na chwilę musi dokonać wyboru żyć czy być
noc odbiera sen obrazy przemijają dźwięki nie milkną czarno-białe godziny skrzą się pustką duszy pod powiekami zdarzenia nabierają barw czas ucieka a one trwają niezmiennie
rozpadamy się nienasyceni kłamstwa wkładamy do ust na dzień dobry i żałośnie mijamy się milcząco prosząc o przebaczenie czekamy na pokutę obijamy się o ziemski padół żyjąc w ciągłym pośpiechu nie licząc się z ludźmi bo przecież wciąż nienasyceni marnujemy czas
marznę białym puchem otulona w lodzie wykuwam myśli zbłąkane wyznaczam szlak między płatkami spadającymi między nami skrzypią niecierpliwe kroki błyszczą kryształy łez zbieranych na pamiątkę
między nieszczęściem a szczęściem nadzieja zawiesza sznur zmiany wiąże na nim supły niepamięci pamięć złudna płata figle przypomina ból zamazując radość rozdarte serce suszy łzy by w słodycz zmienić smutek słony
jesteś sam w labiryncie odrzucenia samotny pusty ze strachu czekasz na świt zadajesz kłam prawdzie która majaczy w dali zdradzając zostałeś sam opętany czarcią doktryną dziś już wszyscy wiedzą żeś łgarz
jak trudno żyć gdy wybucha wciąż na nowo wulkan cierpienia głód wojny płacz bliźnich wykuta z marmuru topnieję serce moje krwawi i rany już nigdy się nie zabliźnią
stoisz po środku tłum burzy się i wrze upadła dusza bezgłośnie łka z bezsilności oczy patrzą przerażone w dal i nadchodzi to co przyjść musiało wątła iskra nadziei miota się ostatnim zrywem po nim już tylko ból
nieszczęście tańczy na ulicach wspomnień ona myli kroki kręci się w kółko nie wsłuchując się w muzykę słów on depcze stopy gubią rytm by odnaleźć siebie
zapatrzeni w siebie otaczamy ciało potokiem niezrozumiałych słów dusze złączone łańcuchem wiecznego oddania bez słów wyrażają emocje delikatne kruche melodia słów bramą do piekieł roziskrzona tajemnicą ginie
nad szarym niebem po czarnej ziemi stąpamy boso bez celu spoglądając za horyzont szukamy oparcia uciekamy przed siebie w tył i w bok bieg wydarzeń jak zagadka życie jest tylko wielobarwną paletą zdarzeń nie do zatrzymania
niedokończone życie jak książka przerwana w połowie sens znika na kolejnych kartach słowa tracą znaczenie zdania pustoszeją jak ulice po zmroku tyle jeszcze trzeba powiedzieć zanim się zniknie zapada cisza myśli próbują napisać kolejny rozdział
balsam nocy nie przynosi ukojenia ranom zadanym w świetle dnia blizny rysują drogę do serca kryształową barwą łez cisza tnie powietrze jak brzytwa słowa budują mur by dusza mogła w nich uwięzić emocje targane wiatrem myśli złych
wokół panuje pustka i nicość nieświadomi stajemy się wspomnieniem wypchnięto nas na scenę życia marnych aktorów bez znajomości ról akty kolejnych dni uczucia dzielimy na sceny chcemy widowiska inscenizacji nieszczęścia i grozy premiera na żywo ty jesteś reżyserem wzlotów i upadków to sztuka życia
misternie tka woalki tęsknych pajęczyn toczy się stromą powierzchnią ściany czując się wyrzutkiem samotność jego przystanią bez brzegu gdzie konają fale ciszą umarłego a on ciągle tka
nad ścierwem krążą sępy rozszarpując na strzępy okaleczają oślepiają nienasycone umarła w nich dusza został tylko gorzki posmak zdobyczy tylko czy znajdą następną
spojrzałam w oczy nocy była przerażona ukryła się w koronach drzew wtulona w chmury srebrno-szare czekała na świt w pierwszych promieniach słońca jaśnieje je dusza wiatr rozwiewa mroczne myśli zapisując je pyłem gwiazd