podali sobie ręce
oddali sobie dusze
z daleka
nie widzą się
z bliska
tylko im się wydaje
żegnają się
na przekór rozsądkowi
podążając
w tę samą stronę
na granicę
marzeń i rzeczywistości
poranek delikatnie
podnosi moje powieki
otwieram oczy
w mocno parzonej kawie
szukam siły
by odkryć
choć skrawek przeznaczenia
wśród tysiąca zakrętów
ciernistych dróg
znalazłam ciebie
na tym tle
maluję
własną rzeczywistość
jest cicho
brak jest nicością
jestem taka zmęczona
wieczorami
deszcz obmywa
kolejne moje łzy
mokre liście
drżą
jak moje serce
za Tobą
z jesiennego kielicha
melancholii
wypiłam łyk smutku
za marzeniem utraconym
posmakowałam goryczy
obietnic niespełnionych
rozgrzałam wyziębioną duszę
łagodząc rany
plastrem
słodkiego miodu
ugasiłam
pragnienie miłości
plasterkiem pomarańczy
wchodzę
solą w rany
tego miasta
piszę listy
na brudnym asfalcie
krocząc
na przechodzonych stopach
przeklinam ziemię
pod stopami
zimno potęguje
doznania
błyszczą
wilgotne policzki ulicy
milkną głosy ptaków
jedynie dom
ostoją i zadrą
w sercu
w brudnym zaułku
czekasz
na lepsze życie
gdy czekasz
wszystko inne odchodzi
ten lub ta
to czy tamto
to na co czekasz
staje się nieważne
obraz
myśl
o tym?
o kim?
o czym?
stoisz w cieniu
oczekiwania
bezruch
czas przestaje istnieć
tylko niebo
jaśnieje i ciemnieje
tak samo
w minucie
zaklęta wieczność
w ciszy
niepokój dnia
w spojrzeniu
słowa niewypowiedziane
jednym gestem
zmąciłeś
porządek marzeń
zagubionych
w jesiennej mgle
gdy świat
na głowie stoi
gdzieś
na ziemi niczyjej
w trawie
pełnej łez jesieni
trzeba myśl okiełznać
słowem
uchwycić chwile
z dnia zamętu
oplecione pajęczyną
w bezruchu
uwolnić słowa
myślom
zdejmując uprząż
marzeń
szeptem
ukołysz moje sny
dobrym słowem
otul
jak ciepłym szalem
w beznadziejności
planu dnia
gubię myśli
jeszcze wczoraj jaskrawe
znikają o zmierzchu
niepokój natchnienia
narasta
szeleszcząc
anielskim skrzydłem
bezsilność
wymierza bolesne ciosy
celnie trafia
w niezabliźnione
jeszcze rany
zagłuszając serce
noc jak czas
pierzastych marzeń
gwiazdy jak ocean
senne tajemnice
skrywają
w dłonie chwytają
barwne motyle
które muskają nam wargi
i spacer po rosie
na boso
spoglądamy w niebo
tyle w nim czaru
jakby złotym
pyłem przysypane
spadają z nieba
anielskie łzy
jesieni
wieje chłodem
wiatr tańczy
depcząc
zeschnięte myśli
opadające z drzew
czerwienieją z bólu
żółkną i brązowieją
z rozpaczy
zgrabione na stertę
niepotrzebnych
wspomnień
oślepiona blaskiem
twoich kłamstw
tracę ostrość
widzenia
na chwilę
pod
wachlarzem rzęs
skrywam
kryształy łez
gdy mgła złości
opada na duszę
wyostrza słuch
wrażliwy
na każdy zgrzyt
twoich słów
pośród
zdarzeń dziwnych
co nadchodzą
szeleszcząc
otworzyły się
złote wrota
zatroskana
codziennością
przemierzam świat
podążam za wolnością
czekając aż odlecę
tam poczuję się
aniołem
nienawidzę
umierających promieni
słońca
i wewnętrznego smutku
wkradającego się deszczem
jesiennej desperacji
konwersacji z życiem
napawających duszę
niepokojem
czekając
aż wiosna nastanie
widzę anioła
odfrunąć bym z nim mogła
ale stoję
przy jesiennej ścianie
przytłoczona melancholią
dłutami wierszy
rzeźbić serca
tomami książek
wykarczować las
żyć
dla chwili szczęścia
i uśmiechnąć się
do lustra
skuci łańcuchami
w swoim rytmie życia
zamykając oczy biegniemy
pomiędzy kroplami deszczu
zgarniając po drodze
promyki słońca
szczęśliwe chwile łapiemy
tańcząc na krawędzi
myśląc
że życie zmieniamy
robimy krok
w horyzont wpatrzeni
w radości poranka
budzą się w nas
wieczorne tęsknoty
przewlekamy
melancholii nić
przez księżyca
srebrną poświatę
idziemy razem
skuci łańcuchami
pozbawieni marzeń
przecierając oczy
ze zdziwienia
od świtu
do nocy
ciągle podążamy
za złudzeniem
nie ma takiej ciszy
której krzyk
nie rozerwie bólu
na strzępy
nie ma takiego krzyku
który nie zamilknie
by zagoić rany
nie ma takiego szczęścia
którego nie da się
zniszczyć
nie ma takiej rozpaczy
której nie uratuje
miłość
przychodzi nagle
bez słowa
niczego nie wyjaśnia
i zostaje
miłość
dostajesz ją za nic
na przekór innym
i pomimo wszystko
nie ma definicji
i większego sensu
przynosi niepokój duszy
bezsenne noce
pytania bez odpowiedzi
każdy dzień
maluje inną barwą
czasami
zapominając o szczęściu
przynosi ból
nie zastanawiaj się
nad jej sensem
bo przestaniesz kochać
zawieszony w próżni
nad przepaścią sensu
w zaciśniętej dłoni
ściska los
przegrany na loterii
życia
balansując
na krawędzi bezsensu
igra z czasem
odejmując szczęśliwe chwile
od lat złych
rozmazując uśmiech
łzą ostatnią
znajduje siłę
by zacząć
od nowa
między marzeniem
a rzeczywistością
jest przestrzeń
do zapełnienia
odległość
do pokonania
i czas
na działanie
wystarczy
zrobić
ten pierwszy krok
szczekają
jeden na drugiego
byle głośniej
pociągają za sznurki
by nie zadusiła
ich obroża
własnych obowiązków
warczą
kąsając po kostkach
bliskich
obcych
wszystkich
rozdrapując rany
pazurami
obgryzając ofiarę
do kości
smakują zwycięstwo
ludzie
zeszli na psy
ujadają
by zagłuszyć
cierpienie
zbijając gwiazdy
zmąciła ciszę
budząc
niepokój nocy
srebrne odłamki
nieba
spadając na ziemię
spełniają marzenia
po cichu
by nie zbudzić księżyca
pod powiekami
utrwalam obraz
czułości
malowany
dotykiem twoich dłoni
kolorowany
muśnięciem warg
zapamiętuję
barwy szeptu
rozrzucone na płótnie
kasztanowe loki
tango
rozkołysanych zmysłów
nadaje rytm nocy
na strychu znalazłam
sumienie
nieużywane
choć zakurzone
na dnie skrzyni
czekało
na okazję
zapakowane
w elegancki papier
wysłałam poleconym
za kilka dni
wystawi ci rachunek
wyrządzonych krzywd
w samym
środku piekła
powiało
chłodem nieba
wiatr
ukoił żar paleniska
wspomnień
przynosząc ukojenie
na miękkim obłoku
marzeń
błądziły
iskierki czułości
bezsenność
przynosi twórczy
myśli niepokój
nocą
zdobywamy nieosiągalne
rozwiązujemy tajemnice
znajdujemy drogę
i sens
nad ranem
ruszamy do walki
ospale
jesień
otuliła nas
parasolem liści
obsypała kwiatami
leśne polany
jest pięknie
brylantami deszczu
lśnią jarzębiny
złocą się dróżki
pachnące deszczem
przebijające drzewa
promyki słońca
przeganiają
ostatnie babie lato
w pośpiechu
napchał kieszenie emocjami
jak złodziej
ucieka teraz
krętym
korytarzem życia
na oślep
zatrzaskuje za sobą
kolejne drzwi
w pośpiechu
odwraca się
z nadzieją
odpowiedziała
tylko pustka
milczenie
zawiera w sobie
tysiące słów
i znaczeń
język ciszy
ukrywa emocje
wyostrza dźwięki
kłamstwa
otwiera oczy
na kolory fałszu
i tylko dusza
tak patrzy
jakby chciała
krzyknąć: dość!