poranek delikatnie podnosi moje powieki otwieram oczy w mocno parzonej kawie szukam siły by odkryć choć skrawek przeznaczenia wśród tysiąca zakrętów ciernistych dróg znalazłam ciebie na tym tle maluję własną rzeczywistość jest cicho brak jest nicością
wchodzę solą w rany tego miasta piszę listy na brudnym asfalcie krocząc na przechodzonych stopach przeklinam ziemię pod stopami zimno potęguje doznania błyszczą wilgotne policzki ulicy milkną głosy ptaków jedynie dom ostoją i zadrą w sercu w brudnym zaułku czekasz na lepsze życie
gdy czekasz wszystko inne odchodzi ten lub ta to czy tamto to na co czekasz staje się nieważne obraz myśl o tym? o kim? o czym? stoisz w cieniu oczekiwania bezruch czas przestaje istnieć tylko niebo jaśnieje i ciemnieje tak samo
w minucie zaklęta wieczność w ciszy niepokój dnia w spojrzeniu słowa niewypowiedziane jednym gestem zmąciłeś porządek marzeń zagubionych w jesiennej mgle
gdy świat na głowie stoi gdzieś na ziemi niczyjej w trawie pełnej łez jesieni trzeba myśl okiełznać słowem uchwycić chwile z dnia zamętu oplecione pajęczyną w bezruchu uwolnić słowa myślom zdejmując uprząż marzeń
szeptem ukołysz moje sny dobrym słowem otul jak ciepłym szalem w beznadziejności planu dnia gubię myśli jeszcze wczoraj jaskrawe znikają o zmierzchu niepokój natchnienia narasta szeleszcząc anielskim skrzydłem
noc jak czas pierzastych marzeń gwiazdy jak ocean senne tajemnice skrywają w dłonie chwytają barwne motyle które muskają nam wargi i spacer po rosie na boso spoglądamy w niebo tyle w nim czaru jakby złotym pyłem przysypane
spadają z nieba anielskie łzy jesieni wieje chłodem wiatr tańczy depcząc zeschnięte myśli opadające z drzew czerwienieją z bólu żółkną i brązowieją z rozpaczy zgrabione na stertę niepotrzebnych wspomnień
pośród zdarzeń dziwnych co nadchodzą szeleszcząc otworzyły się złote wrota zatroskana codziennością przemierzam świat podążam za wolnością czekając aż odlecę tam poczuję się aniołem
nienawidzę umierających promieni słońca i wewnętrznego smutku wkradającego się deszczem jesiennej desperacji konwersacji z życiem napawających duszę niepokojem czekając aż wiosna nastanie widzę anioła odfrunąć bym z nim mogła ale stoję przy jesiennej ścianie przytłoczona melancholią
skuci łańcuchami w swoim rytmie życia zamykając oczy biegniemy pomiędzy kroplami deszczu zgarniając po drodze promyki słońca szczęśliwe chwile łapiemy tańcząc na krawędzi myśląc że życie zmieniamy robimy krok w horyzont wpatrzeni w radości poranka budzą się w nas wieczorne tęsknoty przewlekamy melancholii nić przez księżyca srebrną poświatę idziemy razem skuci łańcuchami
nie ma takiej ciszy której krzyk nie rozerwie bólu na strzępy nie ma takiego krzyku który nie zamilknie by zagoić rany nie ma takiego szczęścia którego nie da się zniszczyć nie ma takiej rozpaczy której nie uratuje miłość
przychodzi nagle bez słowa niczego nie wyjaśnia i zostaje
miłość dostajesz ją za nic na przekór innym i pomimo wszystko nie ma definicji i większego sensu przynosi niepokój duszy bezsenne noce pytania bez odpowiedzi każdy dzień maluje inną barwą czasami zapominając o szczęściu przynosi ból nie zastanawiaj się nad jej sensem bo przestaniesz kochać
zawieszony w próżni nad przepaścią sensu w zaciśniętej dłoni ściska los przegrany na loterii życia balansując na krawędzi bezsensu igra z czasem odejmując szczęśliwe chwile od lat złych rozmazując uśmiech łzą ostatnią znajduje siłę by zacząć od nowa
szczekają jeden na drugiego byle głośniej pociągają za sznurki by nie zadusiła ich obroża własnych obowiązków warczą kąsając po kostkach bliskich obcych wszystkich rozdrapując rany pazurami obgryzając ofiarę do kości smakują zwycięstwo ludzie zeszli na psy ujadają by zagłuszyć cierpienie
pod powiekami utrwalam obraz czułości malowany dotykiem twoich dłoni kolorowany muśnięciem warg zapamiętuję barwy szeptu rozrzucone na płótnie kasztanowe loki
bezsenność przynosi twórczy myśli niepokój nocą zdobywamy nieosiągalne rozwiązujemy tajemnice znajdujemy drogę i sens nad ranem ruszamy do walki ospale
w pośpiechu napchał kieszenie emocjami jak złodziej ucieka teraz krętym korytarzem życia na oślep zatrzaskuje za sobą kolejne drzwi w pośpiechu odwraca się z nadzieją odpowiedziała tylko pustka
milczenie zawiera w sobie tysiące słów i znaczeń język ciszy ukrywa emocje wyostrza dźwięki kłamstwa otwiera oczy na kolory fałszu i tylko dusza tak patrzy jakby chciała krzyknąć: dość!