pusto codzienność pokryta czarną łuną zepsuty zegar życia odmierza czas zapomniał bezimienne postacie sunące w skłębionym umyśle samotnie stoimy pośrodku bezgłośnie krzycząc jak marionetki sznurkami ludzkiego wzroku osaczeni przez to czego nie było
na wagę niesprawiedliwości rzuciła los marny - szala nie drgnęła nawet o gram szczęścia dołożyła do niego łez ciężkie krople - nie drgnęła przeciwstawiła im garść marzeń niedorzałych - przechyliła się w stronę nieba
świat zmienia się za drzwiami czeka ziemia może się rozstąpić zostanie przepaść która mnie pochłonie podchodzę do okna patrzę w gwiazdy pięknie milczą wyciągam rękę są tak blisko siadam w kącie życia zdala od ludzkich cierpień mam w głowie miliony marzeń czuję jak coś mnie wypala to łza płynie po policzku zostawiając ślad chcę zapomnieć jaki smutny jest ten świat
tam gdzie nie widać oczu zaczyna się wędrówka w nieznane po rzęs drugiej stronie zatopić można mroku dzień w kryształowej kropli zobaczysz spokój jutra
wyprasowanych manier świat zdobywa szczyty kłamstw garnitur spotkań teczek stosy pustych słów przyciasne pętle krawatów zaciskają duszę windsorem wprawne oko mankietem przetarte jest w stanie dojrzeć ten kant
na barykady sumień wspięła się wolność odarta ze złudzeń rozrywana na strzępy traci osobowość kupczą nią judasze rzucając pod nogi garście srebrników strzelają do niej faryzeusze zaprzedani władzy absolutnej czy zawsze pod szańcem muszą walczą o wolność osamotnieni wariaci?
w deficycie łez zatopione smutki nie wypłyną na powierzchnię świtu pogrzebana nocą między snem a księżycem prawda zasypia na kamiennej poduszce bruku nie zbudzi jej nawet pośpiech stóp wędrujących skulona w kącie zapominana zostanie tam na zawsze
panno szafirowa patrzysz na błędy kamienny aniele oziębły kiedyś opieką nas otoczysz białe twe skrzydła jasna twarz złoty krąg oświetla oblicze mądrość swą dla twojej chwały zatapiam w słowach wszystko to by nie odszedł twój majestat
szczęście i samotność tworzą idealną parę po wzlotach i upadkach bilans jest zawsze ten sam i wszystko trzeba zaczynać od początku szukając radości i łez
codziennie kradnie nam fragment życia skroplone sekundy łez rozchichotane godziny zbyt krótkie noce aksamitem ciał utulone przydługie harówki dni samotne spacery w zadumie i kłótnie rozgłosem karmione odmierzając kolejne minuty zegar znów przyspiesza a my zostajemy w tyle
w ziemskim gabinecie nie ukoisz bólu rany cierniem rozdrapiesz do krwi sumienia boskim ukazem na wyrok skazana wyjdziesz w kajdanach cudzej moralności po drodze twojej golgoty inni - na skróty - chcą dość do nieba
spokój niczym niezmącony nawet wiatru szelestem kropel burzą ptaków śpiewem tylko chmur milczenie puszyste bezmiar błękitu to wszystko bez Ciebie zamiast
czarny sufit nieba rozcinam diamentem gwiazd nie zasłania mi już widoku na miłość tęsknotę oślepia srebrem księżyca ograniczona ptrzestrzeń piasku wspomnień zasypała duszę pełnia
im więcej chcesz zapomnieć tym więcej serce przypomina słów znaczeń gestów im więcej chcesz zapamiętać tym mniej myśli kołacze twoją duszą im mniej chcesz mieć tym więcej dostajesz
z każdym świtem uczymy się życia od nowa czytamy z ust niewypowiedziane słowa wypowiadamy myśli zaniepokojone zapełniamy pustkę nieistniejącą materią nowości szukamy gestów nie nadążając na krokiem który przyspiesza
już za późno na słowa opakowane w obietnicę rozbiły się o skały wyobraźni już za późno na gest zebrany z otwartej dłoni zastygła zaciśnięta w bólu na resztę jeszcze za wcześnie
byliśmy nieskończonością zbudowaną z marzeń utkaną nicią wspólnych pragnień byliśmy siłą planów na lepsze jutro byliśmy potęgą rozpalonych serc i dusz byliśmy zwycięzcami nierównej walki zachłyśnięci wolnością straciliśmy jej sens
zagryzając wargi słonych łez pełna bólu maszerowała ulicą rozgrzanych serc zadeptując strach ociekając krwią zadzierała głowę w chmury zatknięta na masztach wolność trzepotała na wietrze historii nie złożyła jeszcze broni codziennie walczy o lepsze jutro