zajrzeć w głąb studni to lustro duszy szału atak niemocy ból poruszy wnętrze wbija się łamiąc duszę wyobraźnię nadzieję złączone siła marzeń troska z cierpieniem w lustrze szara twarz płacze rozmyta sam dla siebie żyłeś niepotrzebnie
wystarczy zrobić krok w srebrzystą sieć by stawiając stopę na ziemi mieć złudzenie że panujesz nad swoim życiem wydostać się nie możesz twe ciało słabnie nagle a umysł się chwieje
pochłania cię ciemność staczasz się po zboczu żywisz nadzieją póki wiatr nie rozwieje myśli
na dnie smutku zatopione marzenia czekają na suszę łez perlących wiatr przygnał ciszę rozpaloną złotem w milczeniu wypala perły by przehandlować za nie duszę
w ciszy przedwiecznej szukam ukojenia przez niepoliczone dni duszy samotność miesza się z nieufnością rośnie najtwardsza skorupa przyjdzie taki dzień gdy pęknie z hukiem się rozpadnie wyleci z niej skrzydlata siła krocząc po świecie urośnie stanie się sojusznikiem najsilniejszym z silnych pomoże znaleźć kogoś kto wypełni pustkę idącego samotnie w gąszcz nieokreślonych ludzi
nie zatrzymuj się na ścieżkach brudnych choć lepsze są od zakrętów trudnych proste drogi są bardzo kręte ścieżkę życia wybieraj sam nie ulegaj wyborom innych bo zaprowadzą cię w złe miejsce
trzasnęłam okiennicami zamykając duszę przed przemocą świata zewnętrznego zabarykadowałam serce murem rymowanych słów nie dopuszczając skarżonego bólem tlenu uzbrojona orężem pokory i sprawiedliwości wytrwałością spiżu monumentem walki piórem wytaczam działa co dnia a teraźniejszość tłamszona pięścią nienawiści zamiera w samotności lęku
biegnąc przez grodzone makami ogrody spojrzałam na włosy strapione z tęsknoty słońce sypało nad głową kopiejkami słów a księżyc wygrywał na flecie melodie ciszą śpiewaną i półmrokiem sen wlewa się do gardeł ociekając jest cichy jak krew w żyłach
napełnieni po brzegi chmurnością zdumieni szelestem spadamy
ciemno zatrzymujemy swój smak przed porankiem zamkniętym zachodu pomrukiem w zachwycie muśnięty ciszą graną strunami przy stole rzeźbionym nadtroską nie budź mnie proszę
za horyzontem błogiej myśli wiatr będzie miał życzenie jego słowo kluczem serca drzwi zamkniętych marzeniom dał mi skrzydła ze snów zszyte że mogę wzlecieć gdy zamknę oczy słyszę jak śpiewa jak nawołuje po pustych sercach tych co nie mogli z sobą ulecieć tych co zatarli swoje ślady w stepie
dusza zamiera w ciszy myśli nieokiełznanych serce zastyga nie pompując emocji oczy zachodzą mgłą wspomnień i tylko rozum nie traci czasu wybiegając w teraźniejszość
gdy niebo zajdzie jutrzenką ognistą gwiazdy przedzierać się będą przez ogień ostatni raz zatęsknię za tobą na granicy snu tam gdzie noc jest najpiękniejszym dniem wstąpię do raju za grzechy popełnione za życia za miłość płonącą jak niebo za ognień duszy skutej lodem i jak Dante zwiedzę trzy światy i w żadnym nie znajdę ciebie Styks przepłynę wszerz cały i stracę nadzieję
pociemniało przytknęłam nost do szyby niebo szlochało troskami dnia grzmiało bólem rozdzierając nadzieję nieba i tylko łzy rytmicznie uderzały o kamienne ulice naszych serc
płyniemy po bezkresach nas zawijamy do nieznanych portów by nie rzucać się z rozpaczy w morską otchłań za burtę mijając rafy koralowe mimo niepomyślnego wiatru płyniemy pod pełnymi żaglami kierując się kompasem dobra podziwiamy życie piękne jak zachód słońca
w barwach najgłębszej czerni skąpany w odcieniach szarości uleciał ku górze targany wiatrem wschodu
motyl lekko uniósł się nad ziemią by opaść i wznieść się ponownie uleciał ku górze opętał wszystkich urodą i padł wśród traw kończąc swój żywot pogrzebany w smutku bezkresnym za życia śmiercią obdarowany duszą prosi o jedno żywe wspomnienie
gdzie jest granica przetrwania życia bez bólu bez łez bez rozczarowań ile trzeba znieść by pokonać strach dławiący garściami złych wiadomości ile waży sumienie że ciągnie nas w otchłań zapomnienia krwi wody jaka siła zaciśnie pętlę bezradności
w nonsensie tkwiąc nie widzimy sensu zmian brnąc tak bez końca idziemy stojąc w miejscu za nami tylko kurz straconych szans przed nami ruchome piaski dnia kolejnego
chaotycznie rozkołysane niebo płynące w dal chmury kto wie dlaczego nadają nastrój niesłyszalnego hałasu niebo się kołysze łaskotane ostatnim promieniem słońca kierunek nieznany i cel niewyznaczony czas podróży nieważny zapada niewytłumaczalna ciemność wirtualna era snów przykrywająca samotnego anioła który jeszcze nie odleciał i tylko chmury w ciemniejących barwach radośnie płyną razem w bezkresną dal
iskierki nadziei rozpadamy się na miliony cząsteczek pozostawiając tylko niezmienną twarz jesteśmy elementem czasoprzestrzeni bezprzyszłościowym kompromisem histercznym krzykiem o szczęście bezsensownym maratonem donikąd w poszukiwaniu szczęścia
upiła się życiem na smutno wychylając kolejny kieliszek łez zagryzając czerstwym wczoraj w lustrze nocy zauważyła jutro bez apetytu z tętniącą skronią idzie na przekór sobie pod wiatr