pusto
codzienność pokryta
czarną łuną
niedomknięte
okno trzeszczy
jak bestia
we mgle
zepsuty od wieków zegar
odmierzając czas
naszej historii
zapomniał
bezimiennych bohaterów
bezgłośnie
krzycząc w tłumie
jestem osaczona
wygłodniałym podmuchem
chłodny wiatr
szarpie sztandary
szyderczy śmiech
czai się
za drzewem nicości
czekałam
wiatr ucichł
speszony
zniknął
w cieniu bólu
pozostawiając
rozpacz płynącą
strumieniem śmierci
naszych przodków
to wolność