zastygłam
w świecie samotności
noce i dnie
połączone
smutkiem ciszy
krzykiem wspomnień
stratą
szare niebo
ukryło słońce
by nie raniło duszy
szczęściem
wypatruję
dzikich gęsi
nasłuchuję
krzyku jesieni
wiatr
igra ze słońcem
liście ścielą
dywan
u moich stóp
labiryntem
babiego lata
idę przed siebie
to mój czas
anioły
żyją po cichu
zagarniając
pod skrzydła
strach i ból
są jak cień
zawsze pół kroku
za każdą myślą
słowa
zamieniają w czyn
i tylko
pereł łzy
nanizują
na wspomnień nić
życie
podróż w nieznane
mijam ulice
pełne twarzy
każda
jest przygodą
historią
do odkrycia
codziennie
od nowa
przemierzam drogę
do jutra
mam tylko noc
pełną gwiazd
opiekuńczych
wtulona w ciszę
trwam
przyjaźnię się
z księżycem
jemu
powierzam swój ból
z nim dzielę
radość
a potem świta
i nie zostaje
mi już nic
chłodniej
niebo zszarzało
liście spadają
deszcz
rozbija tafle
kałuży
łzy zatrzymane
na skraju twarzy
spadają
maski szczęść
dusza pochmurnieje
idzie jesień
samotność
przyjaciółka duszy
przychodzi znienacka
niezapowiedziana
zostaje na dłużej
mości sobie gniazdko
od środka
mebluje myśli
chowa emocje
zatrzymuje czas
idę
brzegiem morza
przez ruchome
piaski marzeń
sama
grzęznę
w codzienności
po kostki
wiatr
plącze włosy
rozwiewa myśli
usypuje wydmy
ze strachu
i rozpaczy
stoję
nad przepaścią
rozpaczy
serce
już nie słucha
rozumu
dusza krzyczy
milczeniem
łzy
wyznaczają
horyzont
donikąd
w skale
wykuta cierpliwość
mięknie
drążona łzą
kropla
płynie powoli
krusząc kamienne
serce
słońce
suszy okruchy
wdeptane w piach
mienią się kryształem
duszy
myśl za myślą
czas
płynie szybko
słowo goni słowo
zdania
tracą sens
gest za gestem
bez znaczenia
dzień za dniem
banał
uwięzionych trybików
powtarzalność robotów
kalka kalki
życie
nie gonię już słońca
ogrzewam duszę
w bledniejących
promieniach
wiatr odsłania
poszarzałe troską
niebo
ptaki
szukają schronienia
w koronach drzew
liście
spadają szelestem
deszcz
cichutko łzawi
idę naprzeciw
jesieni
wbijam sztylety słów
między wierszami
samotności
dusza krwawi
ciszą
niewypowiedzianą
rozum
odlicza
monosylaby strachu
miarowy
rytm serca
nie daje zasnąć
myślom zbłąkanym
życie
pełne nieżycia
galopuje
przed siebie
gubiąc szczęście
gdy przystanie
ma wokół siebie
tylko pustkę
echo zapamiętuje
niespokojne kroki
i zmusza by biec
dalej
pokruszyłam duszę
jak chleb
wiatrem niesione
okruchy
szukają schronienia
w koronach
rosochatych wierzb
w szumiących
kwiatami łąkach
na skrzydłach
barwnego motyla
dryfują w kałuży
pełnej złudzeń
wdeptane w bruk
czernieją i twardnieją
i tylko ptaki
karmią się
nimi wydziubując
resztki
z zakamarków serca
między
ciszą a krzykiem
kiełkuje myśl
rośnie powoli
zakorzenia się
głęboko
w duszy
w sercu
w rozumie
wypuszcza
nowe listki
pełne wątpliwości
pąki pękają
codziennie
podlewane racją
aż do pełnego
rozkwitu
fala rozbiła życie
o ostre
krawędzie skał
dusza uleciała
na skrzydłach
krzykiem
dzikich mew
niesiona
bezwładne
rozpaczą ciało
dryfuje w nieznane
i tylko słońce
chowa za chmurą
swój żal
za dużo wspomnień
zacierają się daty
obrazy blakną
słowa milkną
pustkę
przykrywa kurz
nie chcę pamiętać
wszystkiego
i niczego
porządkuję
czas przeszły
robiąc miejsce
na przyszły
teraźniejszość
nabiera
barw i znaczeń
zajmując
coraz więcej
myśli
życie
jest cierpieniem
kwitnie bólem
szczęście
zrywa w bukiety
deszczem łez
podlewa ziemię
by zakiełkowała
nadzieją
przyjaźnię się
z samotnością
jesteśmy nierozłączne
bezsenne noce
są naszym azylem
dusze
rozkładają skrzydła
do lotów
słowa
nabierają znaczeń
czas odlicza
tylko wspomnienia
słowa
tkają pajęczynę
w której skryją
twarz anioła
siłę diabła
dojrzewa
w nich życie
budując świątynię
miłości
rośnie strach
między bólem
a opętaniem
milkną
w samotności
potęgując znaczenie
gestów
słowa
budują most
między sercem
i duszą
by odnaleźć drogę
do szczęścia
czas
jest kłamcą
doskonałym
płynie za szybko
zostawiając za sobą
niedopowiedzenia
słowa rzucone
od niechcenia
ludzi odepchniętych
czyny niedokonane
udając lekarza
nie leczy ran
ból sam się
regeneruje
w dzień zanika
by w nocy znów
blizny przemówiły
nie daje zapomnieć
tylko
przykrywa wspomnienia
kurzem codzienności
zrzuciłam
z ramion balast
dni minionych
powoli
odzyskuję siłę
prostuję plecy
wiatr
rozwiewa myśli
rozzrzuca słowa
które uwięzły
w milczeniu
świt
odsłania niebo
nieśmiałe promienie
ogrzewają
skały charakteru
wspinam się na nie
by zaczerpnąć wolności
rozpościeram
skrzydła ramion
by pofrunąć
zatopiona w puchu chmur
zbieram siły
by żyć
wędruję
labiryntem nocy
by odkryć tajemnice
zapisane w gwiazdach
ślepe uliczki
prowadzą do wspomnień
splątanych srebrną nicią
utkałam z nich
suknię strojną
by w falbanach
ukryć strach
osamotnienia
w zwierciadle księżyca
odbity drogowskaz
wskazuje
cztery świata strony
kręcę się w kółko
wiatr zadeptuje ślady
myśli plączą nić Ariadny
byle do świtu
na końcu wędrówki
błyszczy słońce
wskazując
drogę do szczęścia
zamknęłam drzwi duszy
przed szarością
codzienności
spopielały
tryb obowiązków
zaprząta myśli
od-do
dzień po dniu
ciemnieją
twardnieją
aż do kamiennej
niemocy zmian
i tylko
stalowe nerwy
naderwane troską
potrzebują
gołębiego puchu
by zatopić się
w srebrnej nocy
znalazłam schronienie
w myślach światłoczułych
jaśniejących nadzieją
na jutro bez trosk
na skraju tęczy
porzucam wczoraj
przepełnione bólem
słowa
jak kamienie
zostawiają trwały ślad
niezabliźnionych ran
dziś
wypala piętno
niszcząc misternie
utkaną duszę
milczenie
chroni przed obłędem
nie dając nic w zamian
i tylko księżyc
co noc
czeka z kołysanką
by sen ukoił żal
cisza buduje
most szeptany
od słowa do słowa
od myśli do czynu
rozbudza zmysły
wędrujące
brzegiem duszy
unosi się
na skrzydłach
by przemówić
krzykiem
dusza cierpi
w milczeniu
znacząc żal
kroplami łez
kryształy smutku
oprawia
w srebro nocy
naszyjnikiem tęsknoty
oplata szyję
aż do utraty tchu
dusza cierpi
w samotności
bo serce
szuka drogi
ucieczki
noc
samotna przystań
duszy umartwionej
aksamitem czerni
otula czas
płynący
zbyt szybko
do rana
łagodzi troski
pyłem gwiazd
posypane
księżycowym pyłem
maleją
by zniknąć
wraz z pierwszym
słońca promieniem
krzykiem mew
rozwiane fale
uderzają o brzeg
spokojnego morza
pachnie tatarakiem
szumiącym niepokojem
słońce niesione
na niecierpliwych skrzydłach
rozgrzewa
kamienne plaże serc
i tylko
latarnia morska
w ciszy
czeka na sztorm
duszy
wspomnienia
budują przystań
dla myśli
powracających
na brzeg duszy
łapią za serce
jak motyle
do siatki
łopotem słów
uskrzydlone
nie dają o sobie
zapomnieć
z nurtem łez płyną
do następnego
portu dnia