czas ucieka z minuty na minutę zniekształcając perspektywę wspomnień wczorajsze radości stają się jutrem bez szans niewiadomą i tylko smutne godziny trwają za długo
życie składa się z prostych słów wypowiedzianych przez ludzi napotkanych na drodze wędrując między prawdą a fałszem sam będziesz wiedzieć który most za sobą spalić
na skraju tęczy między burzą a słońcem szukam schronienia zostawiam za sobą miłości nieuporządkowane targające duszą sztormy przegonię je uciekając przed siebie
jak wiatr ulotna zraniona milczeniem odrywa kawał serca pełno jej wszędzie długo nie gości lubi się zezłościć czasem matką nauczycielem życia sypie w oczy po cichu kroczy nie widzi jej nikt ona się wstydzi to nadzieja
codzienność pokryta czarną łuną zepsuty zegar odmierza czas bezimienne postacie suną samotnie bezgłośnie krzycząc ciągnięta jak marionetka sznurkami ludzkiego wzroku osaczona w domu przeraźliwie pustym z samotnością dzień w dzień bez fundamentów z skrzypiącym sercem siedzi starość wpatrzona w pustą drogę życia
nieświadomy swojej mocy człowiek nadając sens słowom daje życie utkany miłością biegnie przez zatłoczone brudne ulice stworzony przez słowa nigdy niewypowiedziane żyje w kłamstwie nie ma wartości wypowiadając słowa zatraca ich sens nieświadomie
spójrz za okno wsłuchaj się w szelest liści chaos zamęt szmer wspomnienia mnie gonią i uciec nie mogę idą za mną lasem ulic niczym cienie niech będą żyją we mnie i poza mną nie będę im się opierać przecież bez cienia nie ma człowieka
nad przepaścią niepamięci stąpam krokiem niepewnym zwodzonym mostem nieprzyjaciół pokonuję drogę bez celu idę zostawiając za sobą brylanty na skraju rzęs
noc odziera z kłamstwa dzień rozlicza słowa z obietnic niewypowiedzianych z gestów niedopowiedzianych z milczenia nie rozgrzesza z obojętności tylko godziny sumień rozciąga aż po brzeg świtu
nie milkną dzwony pochwalne obrzucających się błotem braci wznoszą ręce do nieba a ty łamiesz je wichrami wojny patrzą w górę z nadzieją a ty nie dajesz znaku życia czekają na chleb bo kamienie stępiły im smak modlą się o jutro bez zła a ty milczysz wierzą ze wszech miar a ty gdzie jesteś?
gwiazda spadła na ziemię droga i cel jeden bilet powrotu brak weszła do domu miłość rozpaliła ogień w kominku niebo utrzymywało gwiazdy las przenosił słowa deszcz omywał łzy słońce dawało nadzieje kamień spadł na drogę gwiazda zgasła wiatr tak chciał zdmuchnąć płomień zakrztuśmy się znowu naszą bezsilnością czerwieniącej róży która kolcami oplata nasze skronie ciągniemy w dół przepaścią jutra gdzie po lichym moście znowu będziemy się piąć każdy swoją ścianą
słońce wschodzi czas zacząć kolejną grę o brylantowe nic życie uwiera tak bardzo chce się wyrwać skoczyć z mostu bezsensu na łeb na szyję znowu zakłada gorset egoizmu jak ostatni krzyk mody dla kogo to wszystko traci przestrzeń gubi czas na bliskość
nie wierzę że istnieje delikatna pajęcza sieć oplatająca nas gdzieś na przestrzeni wieków wiarę wiatr poniósł w górę gdy wraca nad ranem zmęczona tęsknotą usypia głęboko przykryta kocem smutku po uszy dokładnie w ciszy snuje się oddechem bezbarwnym bezkształtnym
czasem stuka w okna serca subtelnie uparcie jutro śpiewa nam kołysankę leniwie drżąco zostawiła nam posmak nadziei i odeszła a my nawet tego nie zauważyliśmy
wychodząc z siebie przyspieszam krok by odejść jak najdalej nie odwracam się za siebie nie rozglądam tylko nasłuchuję jak stukot kroków cichnie w oddali
łza płynęła po szkle zwiewnym tańcem ruchem zwinnym jak szept błyszcząca niczym diament z promieniami słońca zamiast oczu perłowym uśmiechem witająca w ciele bez serca spłynęła gasząc na zawsze płomień duszy
ludzkie głosy słyszę morze rąk tonących proszących o ratunek fałsz taki nieczysty przerażająco realistyczny namacalnie dotkliwy nieprawda skrywana w skroniach krew krążąca w sercu podobna do trucizny
uszczypliwa uwaga wtrącone zdanie ten dziwny dzień lirycznie tajemniczy lukrowy sen magiczny krótkie ja stworzone choć na chwilę i tylko róż na policzkach i pomadka wciąż ta sama
w brudnopisie życia kreślę dzień następny zmieniam kolejność myśli metafory gestów nabierają barw i znaczeń wymazuję marzeń rzędy zapisane skreślam fakty pełne słów świadomie dopisuję życzeń stosy niespełnione bez zastanowienia
zatopieni w gwiazdach jesteśmy przerwą w ciszy motorem życia marzenia dają nam skrzydła czekamy aż zdmuchną z nas stertę zastygłych liści podarują nam oddech letniej bryzy westchnienia szczytów o świcie bukiet fiołków muśnięty sennym słońcem zasmakujmy w miłości nawet jeśli to tylko kolejne słodkie kłamstwo w ustach życia
otwarte ramiona świata tak obce i odległe budują most nad przepaścią myśli by ławiej było zdobyć jego krańce zamkniętym w sobie brakuje odwagi by zrobić krok pokonać lęk a most niszczeje
jak najdalej w bezkres słów uciekam stąpając na granicy jawy i snu jak najciszej wołam by nie zbudzić wiatru krzykiem mew jak najszybciej zapominam by zacząć znów od nowa
uzbrojeni wiarą w jutro bez ofiar strzelali do wroga nadzieją zwycięstwa granatem sumień wybuchła młodość zdławiona niewolą dusza krzyczała zalaną krwią wczoraj walczyła o uśmiech matki słońce nad zgliszczami z biało-czerwonym sztandarem ulice bez głodu ruin i trupów dziś patrzą na pędzące miasta obojętności i tylko głeboką zmarszczką po policzkach spływa z ich oczu wolność