między
końcem wczoraj
a początkiem
dzisiaj
zawieszona
szukam ukojenia
w miękkiej
pierzynie chmur
gdy stal
księżyca
rani duszę
do łez
myślami
daleko
ciałem blisko
hipnotyczna
metafizyka
tak daleko
tak blisko
bezradna
zrozpaczona
stoisz w ciemności
serce
w pułapce
zgniecione
wciśnięte
w mrok ziemi
płacze
na losem
bezimiennych
wpatrzona w noc
bezsenność
liczy gwiazdy
jak dni
przemijające
bez celu
jak słowa
wypowiedziane
bez sensu
jak czas
stracony
bezpowrotnie
świat przeraża
jego obcość
i dzikość
wywołuje
paniczny lęk
w skroni
pojawia
się tępy ból
sprzeciwu
wobec rzeczywistości
wlewa się
do gardeł
ociekając
jest cichy
jak krew
w żyłach
napełniona
po brzegi
chmurnością
nie potrafię
się odnaleźć
w zgiełku
ulicznych kłótni
za rogiem
gubię
wątek istnienia
między
słowem a słowem
prowadzimy
dialog dusz
niewypowiedziany
przeglądając się
w spojrzeniach
które mówią
za dużo
wyszła
bez słowa
w pośpiechu
zabrała
tylko samotność
ulubiony szal
i parę wierszy
po cichu
zamknęła za sobą
drzwi
zostawiając za nimi
szafę
stół
niedopitą kawę
i ciszę
zawieszoną
nad progiem
do starej walizki
spakowała
garść wspomnień
i sukienkę w kwiaty
wróci do nich
wiosną
beztroskim stukotem
obcasów
wypukłości czasu
odbija
w oczach przestrzeni
strach
wiatr
rozwiewa myśli
o egzystencji
jego podmuch
rozwiał
wszelkie nadzieje
zadziwieniem
czaruje świat
pełny listopadowego
zamyślenia
by światło
świeciło
coraz mocniej
szarobura
rzeczywistość
w odcieniach
grafitu i asfaltu
w nasyceniu
betonu i smutku
przechodnie biegnący
do celu
bez celu
nigdzie
w labiryncie
zdarzeń pogubiona
walczy
o przetrwanie
snuje myśl
za myślą
jak Ariadna
swoją nić
szuka wyjścia
z pułapki
codziennych
wyborów
zaplątana
w pajęczynie
konwenansów
błądzi
szukając
drogi
celu
sensu
i siebie
milczeniem
powiesz więcej
niż strumieniem
słów płynących
rynsztokiem
i rzeką pomyj
wylanych
bo wszyscy krzyczą
prawda i racja
barykadują się
ciszą
przed kamieniami
słów parszywych
zamilcz
choć władczo przemawiać
lubisz potokiem
kwiecistym
i mniej słów
tym więcej
treści
jesienią
gubię smutki
czerwone
- bólem naznaczone
żółte
- łzami lśniące
brązowe
- więdnące z tęsknoty
zielone
- nadal pełne nadziei
zadeptane
w pośpiechu
rozdarte i zdeptane
rozrzucam je
w parkowych
alejkach
i odchodzę
na krawędzi
snu i jawy
przychodzą
do nas
marzenia
choć
rozmazane
za pajęczą nicią
myśli i obrazów
prawdziwe
stają się
tuż
pod powieką
wystarczy
otworzyć oczy
nocą
przed lustrem
zmywamy
codzienny makijaż
trosk
zmęczeniem
oko przydymione
i uśmiech
czerwienią malowany
twarz bez barw
wyblakła
od słońca
nabiera
charakteru
w świetle księżyca
wtedy
może być sobą
zaczytałam się
w tobie
na dobre
jak w powieści
gdzie
strona po stronie
życie płynie
ciekawe
zaczytałam się
w tobie
na dobre
jak w wierszu
w którym
podmiot liryczny
miłość
wyznaje
bez końca
zaczytałam się
w tobie
na dobre
jak w kryminale
gdzie winnego
zbrodni
na duszy i sercu
znajdujemy na końcu
zaczytałam się
na dobre
gdy gasną
reflektory
na scenie nocy
w najlepsze
trwa spektakl
dusza
hamletyzuje
tocząc
potyczki słowne
z rozumem
nie chce
być Julią
zaklętą
w gorzkiej miłości
czekania
rzuca z siebie
brzemię
odpowiedzialności
by konwenanse
nie opętały
w niej Lady
rozum
do głosu
dochodzi świtem
szaleństwo
Ofelii
musi obudzić
w sobie siłę
by zrobić
kolejny
krok naprzód
odchodzę od zmysłów
codziennie
od nowa
tracę równowagę
wśród
zobojętniałych
twarzy
pędzącego donikąd tłumu
nie widzę
sensu
kolejnego dnia
zakłóconego
ogłuszającym
krzykiem
tych, co niby
lepiej wiedzą
milczę
smakując
każdą chwilę
czuły dotyk
aromat
porannej kawy
świtem
wszystko od nowa
zapominam
lubię
z Tobą rozmawiać
nocą
w świetle
księżyca
myśli łagodnieją
szeptem
aksamitnym
z sensem
ukrytym
pod powiekami
potyka się
o myśli
obłudne
codziennie
rzucane pod nogi
jak kłody
od tych co za
i tych co przeciw
tych co się modlą
i co złorzeczą
na życie
śmierć
i drugiego człowieka
zadeptana
na darmo
wypatruje
ręki wyciągniętej
z pomocą
dla jednego
człowieka
to przecież
za dużo zachodu
nienawiść
wybucha gniewem
w imię boga
fałszywego
granatem
rozszarpuje
serca otwarte
odrąbuje
ramiona
które przygarnęły
ból i strach
zasieki
łzami stawiane
nie powstrzymają
fanatyków
bez twarzy
dni
płyną
jak rzeka
powietrze
dusi
jak morderca
a my pędzimy
prosząc
o suknię
z chwil
dawno utraconych
o buty z łez
z trudów życia
z zazdrości
o realność
rzeczy
zaczarowanych
za późno
wiatr wieje
wyrywa
z ziemi
drobne roślinki
czy i nas
wyrwie
z bólu
i cierpienia
byłeś
jak kamień
spadłeś mi z serca
ulżyło
bez winy
wzięłam
go do ręki
i rzuciłam
wpadł w wodę
i przepadł
jak drugi
człowiek
bez wieści
rozsypałam
puzzle życia
z rozmachem
potoczyły się
po bruku
przysiadłam w kącie
zbierając
jeden po drugim
by ułożyć
sens
kolejnych dni
zagryzam wargi
słowem
niewypowiedzianym
by ciszą
zakrzyczeć
bezsens
przymykam oczy
by zapamiętać
widok
beznadziejny
nasłuchuję
by nie słyszeć
tonu pretensji
zostaję
odchodząc
w myśl niedoścignioną
nie była
przygotowana
na taki chłód
w pośpiechu
gubi liście
zamiatając
je wiatrem
na czerwono-złote
stery pamięci
zalewa łzami
parkowe aleje
i zakrywa
przed nami świt
szarą mgłą
w ramionach nocy
szukam ukojenia
dla duszy
rozedrganej
i serca
osamotnionego
słony żal
płynie
strumieniem
wspomnień
atramentem łez
zapisuję
ból
przeszywający
pustkę
po Tobie, przyjacielu
odszedłeś bez słowa
zostawiając
perły na nici
wspomnień
nanizane
a przecież mieliśmy
do pogadania
nauczyłeś mnie
jak patrzeć
by dostrzegać
radość i ból
płacz i śmiech
dobro i zło
a teraz widzę
tylko
biało-czarny
strach
że świat bez Ciebie
nie będzie
już taki sam
- Andrzejku,
dziękuję Ci za wszystko -
cisza
krzyczy
upadła
majaczącym
szeptem
oddycha
jak
spokojny ptak
na gałęzi
kruchej
milczy
słysząc
echo prawdy
donośnie
drąży
kręte
ścieżki życia
nurt
nocnej samotności
porywa tłum
wpatrzonych
w okna
srebrzące się
pyłem gwiazd
szlochających
w obłoki poduszek
bez szansy
na sen
oplata ich myślą
niekończącą się
wraz ze świtaniem
ślepo
skręcasz
w nicość
w odcieniach
szarości
przeszukując
bagno
swego istnienia
zatracony
w barwach
najgłębszej czerni
rozdzierasz
światło
na strzępy
pogrzebany
w smutku
bezkresnym
za życia
śmiercią
obdarowany
dłonie do piersi
przyciskasz
nie mogąc
powstrzymać
krwawienia
duszy
mów do mnie dotykiem ust
czułym
warg muśnięciem
szeptem
maluj krajobrazy
wysp szczęśliwych
tętniących
pod powiekami
otul ramieniem
pragnienie
drżące
uspokój duszę
sobą
wybrała się
w podróż
dookoła życia
samotna
w zgrzebnej sukni
zbierała
żniwo dusz
zostawiając
krwawiące serca
na ziemi
tam
gdzie pamięć
płonie
w listopadowym
chłodzie