patrzę na świat oskalpowana z ideałów wymoszczona kłamliwą propagandą ludzkości wyrywam się nie chcę być częścią układu ruszam pod prąd bez gwizdów knowań godnie
jak cień wlecze się za człowiekiem tajemniczym welonem osłonięte przeznaczenie z rękawa sypie pomysłami kłody rzuca pod nogi drzwi przed nami rygluje intryguje z losem nie można mu zaufać i ślepo za nim iść nie uciekniesz choć zawsze znajdzie do nas drogę
odkryłam kruchość ramion i rąk zapracowanych tych którzy na bruku miasta zostawili krew nie pokonały ich ducha katownie ubeckie kraty sądowe zbrodnie przed oprawcami stali niezłomni chcieli wolności i chleba nie liczyli na świat że los się zmieni upadli przybici do trumny
między wczoraj a jutro spokojnie mija dzisiaj wypełnione pośpiechem godzin męczących przyprawione garścią krotochwilnych zdarzeń błahych płyną minuta po minucie człowiek po człowieku bezsens i sens spokojnie mijają między wczoraj a jutro
odkładam emocje na później jak fundusz na starość ciągle szastam radości uśmiechem lokuję uczucia wzruszenia odliczając łzami obietnice jak czeki bez pokrycia wyrzucam z pamięci w garści ściskając tylko grosz na szczęście
zasnąć by nie zbudzić myśli dręczących pamięć co noc podróżują w nieskończoność doświadczenie mieszają z milczeniem wyświetlają obrazy wypowiadają słowa i nie śpią zapamiętując od nowa
kolejny dzień wyrył się blizną na skołatanym sercu łzy wyschły zostawiając uczucia wyschnięte na wiór ból zobojętnienia przeszył duszę na wylot noc uspokoiła pustkę dodając sił by przetrwać
marzenia rozkwitły kwiatem słów wielobarwnych podlewane obietnicami jak letnim deszczem wypuszczały nowe pąki delikatnym zapachem otulając czas oczekiwania w gorącym słońcu obietnic spaliły płatki więdnąc co dnia od nowa
zabrakło słów by dzień rozbłysnął tęczą szczęście malowane akwareli lekkością przyprawione olejną nutą realizmu przygasło pod pędzlem niepewnym przyszłości szkicując nie miesza barw zostawiając czarno-białe kontury jutra
patrzę w niebo to ocean trosk rzuconych w przestrzeń spokojnie płyną jedna po drugiej rozbijając się o mielizny chmur puszystych rozpadają się gradem strzelając mroźnymi kulami na oślep i giną w słońcu spalone promieniem zanurzonym w błękicie
noc bez snu jak sala pełna tortur myśli poobijanych od ściany do ściany ciszy tnącej powietrze brzytwą słów niewypowiedzianych i bólu rozrywającego skronie kolejną godziną czekania na świt
zostawiam po sobie ślad nikły zadeptany w tłumie stóp odbitych w pośpiechu zostawiam po sobie ślad marny podobny do nikogo zostawiam po sobie ślad wypalony jak piętno na wyschniętej ziemi odchodząc zostawiam po sobie ślad
uśpiona namiętność zerwała się burzą błyskiem rozbudziła niebo wiatrem pieściła ciała rozgrzane obsypując je kroplami pocałunków w kałużach odbijało się szczęście
zrobili krok za daleko oślepieni blaskiem nie widzą ogłuszeni krzykiem nie słyszą bez opamiętania rozdają gesty bez pokrycia w cierpieniu życie nabiera smaku malując obrazy doświadczeniem olejne barwy mienią się emocji paletą i tylko podli bezbarwnym szczęściem zachłystują się bez końca paradoks
za kotarą rozpaczy codzienność spopielała rozbijając o bruk kryształy łez zdeptane opiłki tracą blask matowieją myślą natrętną o początku i końcu oślepiające promienie próbują przebić kotary mur wypalając iskierką nadziei nowy dzień
w korytarzu dni i nocy mijam kolejne drzwi niektóre skrzypią wspomnieniem inne jak zabarykadowane bronią dostępu do tajemnicy istnienia szukam tych skrywających nieznane prowadzących do ciebie tych pięknych nie otwieram nic za nimi nie ma
nad ranem zapominam aksamitny dotyk twoich dłoni między snem a jawą myśli otulam szeptem słów nocą szeleszczących zapamiętuję obrazy odbite w lustrze twoich oczu nim powieki uniosę ku słońcu
za dużo myśli galopują od nocy do świtu za mało słów by je wyrazić ciszę wypełnia gwar wspomnień planów postmodernistycznej zadumy nad sensem i bezsensem niewypowiedziane nabierają nowych znaczeń w czterech ścianach nocy
w letargu dusza zawieszona zapomnia oddychać powietrzem wolnym od trosk zastyga wpatrzona w przestrzeń nieodgadnioną dniem i nocą ptakiem odlatują klucze myśli oblepiona marzeń ceniem nie może zrobić kroku w milczeniu odchodzi w zapomnienie
zostawiłam za sobą niedomknięte drzwi może kiedyś wrócę do marzeń zaplątanych w rozwianych wiatrem włosach do uśmiechu po drugiej stronie lustra do gestów zawieszonych w pół słowa do bliskości dłoni splecionych igrających w półcieniach ciał może kiedyś wrócę nie zamykając za sobą drzwi
z życiorysu najłatwiej wykreślić ludzi zapomnianych i tych co zapomniają tych co z buciorami codziennie i tych co od święta odkurzają pamięć luki wypełnią ci co potrafią chmury rozgonić szczęściem
całkowicie bez sensu patrzę na świat oskalpowany z ideałów to epidemia nonsensu wlewa się nam do gardeł ociekając jak krew napełnieni po brzegi chmurnością zdumieni szelestem walczymy o nadzieję
w sukni utkanej ze świtu koralami rosy wyszytej zdobywa kolejny dzień w falbanach skrywa pośpiech smutki gubi jak pantofelki Kopciuszka by o północy zrzucić dzień w otchłań nagiej nocy
skazany na porażkę poznajesz otaczający świat rozdarty myślami korzystasz z magii życia koszmaru codzienności bez możliwości odzyskania straconej części swojego bytu idziesz dalej w tłumie niewidzialny
odeszłam od siebie za daleko nie dosięgam już myśli błądzących bez celu nie słyszę słów nawołujących do powrotu tylko kilka kroków wystarczy by dosięgnąć ręki wyciągniętej do siebie a tak trudno zrobić ten pierwszy
zawiązałam supeł niepamięci by nie uronić żadnej chwili pod powiekami ukryłam fotografie wspomnień czaro-białe bolem przepełnione i te ferią barw błyszczące rzędy słów wrzuciłam między bajki teraz odliczam już tylko odchodzące w zapomnienie kroki
w dzienniku niepamięci zapisuję dzień kolejny coraz więcej znaczeń coraz mniej słów mnożą się strony zliczają godziny noce i dnie pełne znaczeń i tylko napisać nie ma co