nie szukaj słów rzuconych na wiatr odleciały co ciepłych krajów na dzikich skrzydłach minionych dni już nie spadną z deszczem nie przejrzą się w kałużach łez rozpłyną się aż po horyzont myśli nie wrócą bo i po co
znalazłam świat alternatywny za uczuć szkłem schowany nie docierają do niego troski nie odczuwa bólu nie szuka rozwiązań maluje krajobrazy akwarelą marzeń deszczem wyobraźni podlewa kolejny dzień jest jak twierdza której bram nie sforsuje codzienność
noc nabrzmiała czekaniem wypatruje świtu pełnego chłodnych kropli ukojenie nie przychodzi żar rozpala od wewnątrz wszystkie myśli wiatr przystanął za chmur pancerzem wyczekuje cisza potęguje siłę deszczu każda kropla ma swoją moc
czas okrada duszę z marzeń nieubłagany odchodzi nie oglądaąc się za siebie odlicza pędzące godziny rozpaczy i strachu a minuty gubią szczęścia okruchy w klepsydrze życia ziarnka piasku igrają z ogniem i tylko łzy studzą kolejne sekundy przeciekającego przez palce życia
w oddali słychać szept nadchodzącego dnia zbliża się powoli chowając za chmurami torby trosk za zakrętem ogląda ciszę zgęstniałą nocą dłonie rozpychają świt wiatr nie daje za wygraną czeka na kolejną walkę stoczoną w pierwszych promieniach słońca
nie szukam zrozumienia w słowach rzuconych w czarną noc na zatracenie wracając milczącym echem wypalają piętno i przynoszą sen skryte pod powiekami nabierają sił by rankiem rozwinąć skrzydła
myśli zaklęte we łzach kołyszą szczęściem zawieszonym na skraju rzęs w lustrze duszy odbite dobro i zło błąka się między jawą a snem pod powiekami szukają ukojenia by zrozumieć dokąd zmierzają
nocą w ciszy rozbijam dzień na atomy sensu i nonsensu niesione wiatrem krążą między sercem a rozumem szukają drogi do szczęścia zabierając ze sobą tylko okruchy wspomnień
myśli jak trujący bluszcz otuliły skronie pulsują od świtu do nocy bez wytchnienia nie przynoszą odpowiedzi nie dają ukojenia burzą porządek kolejnych dni rozbudzają zmysły pragnieniem spokoju
nad rwącym potokiem myśli igrają z wiatrem zdobywają kolejne szczyty rozbijając o skały wędrujące marzenia na szlakach wspomnień mijam dobrych i złych samotnie idę w stronę słońca by spalić żal
nocą przytul gdy zrzucam pancerz codzienności ubierz mnie w dotyk jedwabiem szeptu rozbij strach scałuj ból tętniący w skroniach ochroń duszę przed samotnością uwięzioną w myślach w dzień po prostu bądź
z myśli bezsennych utkałam pajęczynę na nitki jedna po drugiej nanizuję perły łez zawiązuję pętelki niepamięci by wspomnienia nie uleciały babim latem oplatam słowa nadzieją spełnienia
noc metafora cierpienia odliczana godzinami samotności przemijają kolejne twarze rozmywają słowa blakną gesty zostaje pustka wypełniana minutami wspomnień sekundy łamią myśli na pół by wypełnić strach przed milczeniem
wzburzone niebo zalało ziemię łzami lata krzykiem rozdarło słoneczną powłokę iskrami paląc strach ostudziło radość zmyło zabawę z plaży spieniło falę opustoszały ulice i tylko w kałużach tętniło życie
wyszłam z siebie by w deszczu oczyścić myśli między samotnością a pustką szukam rozwiązania krok za krokiem opuszczona zbieram kwiaty żalem karmione otulona szalem utkanym z niepewności przytulam strach przemoknięty do ostatniej łzy
nocą wszystkie drogi prowadzą do świtu myśli biegną nieubłaganie omijając drogowskazy słów przyspieszają potykając się o milczenie wiatr rozwiewa wątpliwości budząc poranek ptasim śpiewem
ciemniejsza strona mojej duszy nabiera blasku nocą w koronkowej zbroi nabiera mocy dotykiem wyznacza mapę do tajemnicy istnienia szeptem prowadzi niebezpieczną grę bliskość łagodzi walkę ciała tańczą w płomieniach księżyca by stać się jednością
w lustrze nocy odbija się dzienny makijaż duszy wytuszowana czernią rzęsa skrywa ból pocieniowany szarością dnia rubinowy grymas przygryza łzy chłodem zmywają z warg palące fałszem uśmiechy i tylko wiatr wyczesany z loków nadal hula w najlepsze
nienasycona pokruszyłam czułość jak chleb miała wystarczyć na dłużej wiatr rozwiał ją na cztery świata strony teraz w samotności karmię się okruchami tyle zostało w otwartej dłoni
niebo spochmurniało zszarzało nadmiarem trosk deszcz jest przyjacielem obmywa duszę z rozpaczy kurzu chłodne krople łączą łzy w kałuże wspomnień w liściach drzew skryło się tylko szaleństwo wiatru
jestem szeptem wiatru tańczę na łące w sukience z babiego lata utkanej we włosy wpinam barwne motyle słoneczne pocałunki układam w bukiet zawieszam marzenia na miękkim obłoku malując na niebie wspomnienia
na szachownicy życia rozgrywam potyczkę z duszą zbudowaną z piekła i nieba ogniem rozpalam myśli chłodząc emocje delikatne jak obłoczek zatracam sens w walce dobra ze złem szach - mat i ból nie znika czas stanął w miejscu szach - mat i wygrałam kolejny dzień rozpaczy
wiersz jest terapią doskonałą cierpienie zaklęte w myśli potrzebuje słów by uśmierzyć ból rozlicza sumienie wystawiając rachunek doskonały milczenie szuka metafor dobra i zła otwiera oczy na krainę snów tam dusza odnajdzie siebie
noc odchodzi za szybko aksamitnymi ramionami otula myśli kołysząc duszą sen nie przychodzi godzinami cisza rozsadza skronie wspomnienia szarzeją twarze bledną postaci odchodzą nadchodzi świt
nad ranem ptaki opowiadają najpiękniejsze historie kolorują sny kołysanką księżycową im bliżej świtu tym wyraźniejsze barwy przebijają chmury milkną z pierwszym promieniem słońca przynoszą nadzieję unosząc dzień na swoich skrzydłach
łzy serdeczny atrament którym zapisuję to co z duszy zostało skrawki nadziei powoli składam szukając sensu w cierpieniu między strofami panuje cisza tylko wiatr rozgoni strach przed burzą serca
z niepokoju zbudowałam mur trwalszy niż spiżowy dzwon codziennie dokładam do niego cegiełki bólu przekładam je nadzieją i uśmiechem w kąciku warg czas przyniesie rozwiązanie ulga wydłuży mur burząc jego początek
nocne niebo mapa myśli niepozbieranych gwiazdozbiory niepamięci rysują drogę od serca do serca gwiazdy czułe punkty życia błyszczą słowem mrugają oczkiem spadają marzeniem
tak trudno związać z sobą słowa by nadały sens przykurzonym znaczeniom odbierają lekkość miłości obciążają ból dodatkowym cierpieniem uciszają rozpaczy krzyk między słowem a słowem rozwieszam mosty zwodzone drogowskazem myśli i idę przed siebie milcząc