duchy niepamięci kołyszą mrokiem nocy projekcja wspomnień nie pozwala zmrużyć powiek los igra z duszy niepokojem serce wybija rytm miłości myśli milczą odliczając kolejne godziny do świtu
zwodzony most uczuć rozpięty na przepaścią codzienności nie zaprowadzi nas do granic rozsądku gdy spojrzysz w niebo oślepi cię słońce gdy zerkniesz w dół zalejesz się łzami to droga donikąd
po burzy nie przyszło słońce zszarzało niebo jesiennym bólem wiatr sponiewierał liście zrzucając nimi o bruk osamotnionych poranionych drzew nie tulił nikt stoją umierając z tęsknoty za wiosną
idę sama przez getto betonowych ulic mijam porzuconą miłość bezradną nikt nie powiedział jej jak teraz ma żyć bezwiednie patrzy w zabite deskami okna opuszczone domy zdziczałe ogrody odwraca wzrok od miejsc znanych z rozpaczy przyspiesza krok by ominąć wspomnienia dalej idę sama w milczeniu
pamięć serca jest brzemieniem przytłacza duszę jak głaz myśli pulsują w skroniach zarysowując swój ślad głęboką zmarszczką gesty paraliżują niecierpliwe dłonie słowa więzną w gardle cisza rozrywa je na strzępy i tylko oczy choć martwe chcą nadal żyć
chłód jesiennego deszczu zawsze poda mi ramię gdy spaceruję między jego kroplami wiatr szumi wspomnieniami spadają z drzew jak kasztany łzy plącze z kroplami rozrzucając je jak liście zatapia w kałuży pustkę duszy
rozpostarłam skrzydła na szarym niebie świt zarysował pierwszy promień mgła spowiła łąki cień żółto-czerwony dywan szeleścił pod stopami pajęczyna ramion zarzuciła sieci by zanurzyć w nich myśli rozczochrane słońce podnosiło leniwe powieki a deszcz liści przywitał nowy dzień
pod powiekami czeka świat kołysany spokojnym wiatrem na plaży życia wylegujemy się w słońcu dnia i spacerujemy pod gwiazdami wspomnienia zbieramy jak muszelki czułości wykrzykując jak mewy żal zakopujemy na dnie oceanu by otwierając oczy znów móc żyć
między sercem a kamieniem jest tylko jedna samotność tam gdzie morze łez przysypała pustynia uśmiechów odtąd dotąd i gdzie nie słychać już żadnych kroków
szukając sensu potknęłam się o półsłówka bez znaczenia zbieram porozrzucane spółgłoski obietnice pękały jak gałęzie ze smutkiem gubiąc liście w labiryncie myśli pustym echem odbijają się tylko samogłoski
za dużo myśli za mało słów noc taka krótka dzień za długi by żyć po swojemu zanurzyć się w jesiennej aurze skrzyżowanych dróg i uciec w czas co nie przemija
zawarłam z nocą pakt jej mroczna cisza jest prawdziwsza od zgiełku dnia ulice nie krzyczą już kłamstwem zniecierpliwieni nie rozpychają godzin łokciami emocje gasną w kąciku myśli słowa milkną gdy dusza zaczyna żyć
dwie dusze w jednym ciele codzienna walka o byt myśli wędrują w bezkres nocy by zawrócić w dzień serce i rozum jedna dusza codzienne oddalanie o krok o sens o życie
nagość duszy skryłam w ramionach nocy źrenice świec płonęły żarem namiętności pragnienia wirowały figlarnie w zapomnieniu ciał szept splatał dotyk aż do rozkoszy świtu
gubię sny jak drzewa kolorowe liście zbieram je w bukiety pełne żółtego smutku brązowym bólem przybrane niekiedy rumienią się rozkoszy czerwienią wiatr kasztany rzuca do stóp i tylko myśli snują kolejną pajęczynę między nocą a nocą
pożółkłe liście tulą się do mnie jakby chciały się ogrzać resztkami minionego lata uciekam we wspomnienia przytulam się do nich a tęsknota za latem szepcze do ucha że nic nie trwa wiecznie spadająca gwiazda daje nadzieję
bezsenność wypełnia pustkę nocy aż po brzegi świtu zniecierpliwione powieki szukają pierwszych promyków słońca nieśmiało przenikających w szarość nocy źrenice tętnią bólem straconych obrazów z marzeń
zatracić siebie i uciec od życia polną drogą w stronę chmur w gęstwinie myśli w dąbrowie słów odnaleźć przeznaczenie ukryć się w ramionach drzew szerokich ukojenie znaleźć w szeleście spadających liści
codziennie buduję nowy most by zburzyć go w przepaść myśli nieodgadnionych odbudowuję przepaść pomiędzy wczoraj a jutro by zwodzona konstrukcja wytrzymała próbę czasu i tylko na wydeptanej ścieżce marzeń zostają ślady rozmazanej samotności
powiało chłodem obojętność jesieni spadała pod nogi jak liście z drzew z godziny na godzinę czerwono-złote-zielenie iskrzyły emocjami chłód skrystalizował sople łez porozbijane o parkowe aleje samotności
złoto-krwista aleja jesieni spłynęła deszczem w kałuży przeglądał się smutek wczorajszego dnia rozdeptany dywan liści skrywał szczęście potknęłam się o nie niezauważone zziębnięte i samotne czekało na swoją szansę mijane pośpiechem zapomniało o sobie
między słowami spaceruje samotność skrywa smutek za welonem wiatru perły łez nanizuje na srebrną nić wspomnień liśćmi otula jesień duszy drży bo przyszła za wcześnie
zburzyłam świat ten co pod powiekami ożywał nocą znam go na pamięć wypatrzyłam w nim wszystkie kolory aż spopielały codzienności bólem kontury zanikają powoli aż ogarnie je pustka
nie szukaj mnie gdy odejdę za chmur kłębiastych horyzont muszę pozbierać okruchy duszy pogubione w codzienności zlepić te skrawki by przetrwać wrócę świtem z mgłą jesienną rozwieszę smutki na pajęczynie myśli lęki wiatrem pogonię by łzy utopić w kałużach i poczekam na pierwszy promień który przebije obojętność