zapadam się przenikając w ciszę zamykam powieki ciężkie jak wrota twierdzy za nimi gęstnieje mrok fosą rzęs odgrodzona już nie mogę wrócić do beztroski słonecznego dnia zapamiętuję wiatr i krzyk ptaków rozświetlający myśli wyobraźnia buduje sen z cegieł niepokoju
tęsknota ma błękitny odcień twoich oczu pod powiekami rysuje kształt ramion otwartych rozkołysanych ciszą nocy myśli ubiera w słowa zrzucając wstyd z nagich ciał gdzieś pomiędzy teraz a wspomnieniem dusza zaczyna wędrówkę ku tobie
zawieszona między snem a jawą szukam ukojenia pozorna cisza nocy potęguje spokój gęsty męczący pod powiekami galopują myśli szukają rozwiązań placzą gesty świt podrzuca kolejne godziny czas stanął w miejscu i trwa
nocą najlepiej mówić z księżycem to przyjaciel który nie zdradzi zachowa tajemnice aż do świtu by z pierwszą gwiazdą wrócić z radą aksamit czerni otula skronie w ciszy lepiej się myśli srebrne ramiona przynoszą ukojenie
w tajemnicy jest siła ciszy niewyobrażalnej spotęgowana mocą słów niewypowiedzianych nabiera znaczenia z każdą chwilą troski milczenie jak twierdza niezdobyta musi się zbroić każdego dnia
rozbiłam dzień na atomy dobra i zła drogowskazy słów prowadzą nas krętą ścieżką od nocy do świtu w czasoprzestrzeni myśli roztargnionych krążą na orbicie zdarzeń szukając drogi prostej bez złudzeń nabierają innego znaczenia
zabieram ze sobą kolejny świt by dzień nie odebrał mi woli walki kolekcjonuje noce towarzyszki samotnych wyborów i tylko dni oddaje wypełnione po brzegi czas jest moim sprzymierzeńcem biegnie byle do przodu byle dalej sam
zabrałaś ze sobą cały mój świat zostawiając garść wspomnień na dnie rozdartej duszy ten jeden raz nie zapytałaś mnie o zdanie dlaczego nie przegadamy już żadnej nocy bezpowrotnie bezsennej nikt już na mnie nie czeka z sałatką i sercem goryczą kawy popijam ból odeszłaś bez słowa mamo został mi tylko niemy krzyk samotności
między rzęsami rozwieszam obrazy niespełnione cienie nocy bezsennych rozmazują kontury uczuć poranionych samotność świtu nie przynosi ukojenia biało-czarne szkice nabierają kolorów i trwają aż do bólu
noc rozbita na bezsenne atomy liczy gwiazdy spadające z każdą myślą słowa lśniące pyłem księżycowym układają się w rzędy strof świt przychodzi cicho błyszcząc bladym słońcem zbiera ptasie modlitwy
między sercem a rozumem zbudowałam pomost z myśli niespokojnych codziennie pokonuję te drogę przemierzając kilometry uczuć szukam odpowiedzi na pytania niezadane sprawdzam sens ciszy niezmąconej słowem gestem czynem odmierzam kroki od jawy do snu od bólu do radości od ciebie do mnie między kroplami łez
na dzikiej plaży fale rozbijają skały uczuć otulone morską pianą wsłuchują się w szepty mew bryza rozwiewa niepewność serca drżenie rąk krzyki myśli niepokornych słońce rozgrzewa ciszę między nami dłonie błądzą po równoległych planetach a sen nadal trwa
gdzieś pomiędzy snem a jawą zgubiłam siebie nie mogę pozbierać myśli błądzących między bytem a niebytem nie znajduję drogi ucieczki przed tym co na horyzoncie dogania mnie to co nieuchronne w pajęczynie samotności nie da się dokonać wyboru życie bólem przerywa sen bez szans na spełnienie marzenia
na moście utkanym z marzeń rozwieszonym między rzęsą a tęczą tańczą tylko łzy o brzeg myśli rozbijają się fale niezmącone emocjami cisza puhukuje krzykiem mew wiatr układa słowa w drogowskazy znaczeń bez znaczenia
zgubiłam swoją samotność wczoraj przysiadła pod drzewem w cieniu myśli szeleszczących bawi się z wiatrem w chowanego skrywa tajemnicę ciszy bolesnej nie szukam jej by choć przez chwilę wypełnić pustkę pozornym szczęściem
droga donikąd jest najkrótsza prowadzi przez kręte zaułki myśli niepokornych biegnie wśród słów niewypowiedzianych omija puste gesty pełne za i przeciw idę nią ale nie wiem dokąd
znów oddalam się od siebie o kolejny promień słońca dzień podobny do nocy przytłacza myśli ciężarem słów noc zbyt długa do rana by rozgonić chmury marzeń do zrealizowania świtem oddalam się od siebie tylko na długość księżyca
tam, gdzie nie widać oczu zaczyna się dusza zarysowuje cienie na ścianie nieba kontury gniewu przecinają wzór na szczęście tam, gdzie nie widać oczu kończy się czas
jestem samotną wyspą wokół mnie cały ten zgiełk ocean codzienności fale uderzają o brzegi kalecząc ciszę rozbijają dzień na atomy zdarzeń uciekają godziny znikają ludzie milknie strach przed jutrem rozpacz rysuje horyzont bez granic
samotność potęguje cierpi smak nocy cisza zastyga nad miastem niemy kokon dusz oplata tajemnice gwiazd spadających jedna po drugiej bez końca mgła bezradności opada na ramiona tych co mierzą się z bólem nadchodzącego dnia miasto pochłania ciszę niewidzącym krzykiem naszych serc
spod pajęczyny rzęs ucieka sen utkany z cienkiej nici porozumienia między nocą a świtem maluje obrazy wyobraźnią szkicuje przyszłość na akwareli przeszłości
gęsta mgła spowiła las tęsknotą świt przychodzi powoli odkrywając kolejne tajemnice wiatr błąka się od drzewa do drzewa myśli ujadają jak wilki w pełni i tylko ptaki zwiastują dobrą nowinę
między burzą a burzą pęka niebo pocięte bólem nie ukrywa już smutku za obłokiem półprawd nie patrzy na miejsca gdzie radością oczy zamknięte szukają ukojenia rzuca kłody pod nogami osłabiając słońce czeka na wiatr by oczyścił duszę błękitem