ukryłam duszę
tam gdzie
nie dociera ból
balsamem słów
opatruje rany
wygładzam blizny
by zapomnieć
gorzką pigułką
wspomnień
ratuję smak życia
zapadam się
przenikając w ciszę
zamykam powieki
ciężkie
jak wrota twierdzy
za nimi
gęstnieje mrok
fosą rzęs
odgrodzona
już nie mogę
wrócić
do beztroski
słonecznego dnia
zapamiętuję wiatr
i krzyk ptaków
rozświetlający myśli
wyobraźnia
buduje sen
z cegieł niepokoju
tęsknota
ma błękitny odcień
twoich oczu
pod powiekami
rysuje kształt
ramion otwartych
rozkołysanych
ciszą nocy
myśli
ubiera w słowa
zrzucając wstyd
z nagich ciał
gdzieś
pomiędzy teraz
a wspomnieniem
dusza zaczyna
wędrówkę
ku tobie
zawieszona
między snem
a jawą
szukam ukojenia
pozorna cisza nocy
potęguje spokój
gęsty
męczący
pod powiekami
galopują myśli
szukają rozwiązań
placzą gesty
świt
podrzuca
kolejne godziny
czas
stanął w miejscu
i trwa
od wczoraj
uciekam w jutro
nudne godziny
nie mają końca
czekanie
odliczanie
trwanie
opuszczam dzisiaj
by nie stać
w miejscu
na granicy
samotności
zostają
tylko myśli
wystrojone
w ciszę
szykują się
na wieczór
tańczą w rytm
spadających gwiazd
wdeptując w ziemię
krople łez
nocą najlepiej
mówić z księżycem
to przyjaciel
który nie zdradzi
zachowa tajemnice
aż do świtu
by z pierwszą gwiazdą
wrócić z radą
aksamit czerni
otula skronie
w ciszy
lepiej się myśli
srebrne ramiona
przynoszą ukojenie
w tajemnicy
jest siła ciszy
niewyobrażalnej
spotęgowana
mocą słów
niewypowiedzianych
nabiera znaczenia
z każdą chwilą
troski
milczenie
jak twierdza
niezdobyta
musi się zbroić
każdego dnia
rozbiłam dzień
na atomy
dobra i zła
drogowskazy słów
prowadzą nas
krętą ścieżką
od nocy do świtu
w czasoprzestrzeni
myśli roztargnionych
krążą na orbicie
zdarzeń
szukając drogi
prostej
bez złudzeń
nabierają
innego znaczenia
zabieram ze sobą
kolejny świt
by dzień
nie odebrał mi
woli walki
kolekcjonuje noce
towarzyszki
samotnych wyborów
i tylko dni
oddaje
wypełnione po brzegi
czas jest moim
sprzymierzeńcem
biegnie
byle do przodu
byle dalej
sam
wiatrem zniewolona
rozganiam chmury
z granatowego
nieba gniewu
burzą uczuć
rozpalona
ciskam gromy
na oślep
błyskami
rozcinam niebo
poranione
łzawi deszczem
obmywając ból
topię w kałużach
ostatnie smutki dnia
zabrałaś ze sobą
cały mój świat
zostawiając
garść wspomnień
na dnie rozdartej duszy
ten jeden raz
nie zapytałaś mnie
o zdanie
dlaczego
nie przegadamy
już żadnej nocy
bezpowrotnie bezsennej
nikt już na mnie
nie czeka
z sałatką i sercem
goryczą kawy
popijam ból
odeszłaś bez słowa
mamo
został mi tylko
niemy krzyk
samotności
między rzęsami
rozwieszam
obrazy niespełnione
cienie nocy
bezsennych
rozmazują kontury
uczuć poranionych
samotność świtu
nie przynosi ukojenia
biało-czarne szkice
nabierają kolorów
i trwają
aż do bólu
noc rozbita
na bezsenne atomy
liczy gwiazdy
spadające
z każdą myślą
słowa
lśniące pyłem
księżycowym
układają się
w rzędy strof
świt
przychodzi cicho
błyszcząc
bladym słońcem
zbiera ptasie
modlitwy
między
sercem a rozumem
zbudowałam pomost
z myśli niespokojnych
codziennie
pokonuję te drogę
przemierzając
kilometry uczuć
szukam odpowiedzi
na pytania niezadane
sprawdzam sens
ciszy niezmąconej
słowem gestem czynem
odmierzam kroki
od jawy do snu
od bólu do radości
od ciebie do mnie
między kroplami łez
na dzikiej plaży
fale rozbijają
skały uczuć
otulone
morską pianą
wsłuchują się
w szepty mew
bryza rozwiewa
niepewność serca
drżenie rąk
krzyki myśli
niepokornych
słońce rozgrzewa
ciszę między nami
dłonie błądzą
po równoległych planetach
a sen nadal trwa
deszcz słów
obmył duszę
zimnym strumieniem
przemoknięte myśli
zakiełkowały
słońce
zza chmury
wyjrzało
by ogrzać serce
w powietrzu pachnie
nadzieją
gdzieś pomiędzy
snem a jawą
zgubiłam siebie
nie mogę pozbierać
myśli błądzących
między
bytem a niebytem
nie znajduję
drogi ucieczki
przed tym
co na horyzoncie
dogania mnie
to co nieuchronne
w pajęczynie
samotności
nie da się dokonać
wyboru
życie bólem
przerywa sen
bez szans
na spełnienie marzenia
na moście
utkanym z marzeń
rozwieszonym
między
rzęsą a tęczą
tańczą
tylko łzy
o brzeg myśli
rozbijają się
fale niezmącone
emocjami
cisza
puhukuje
krzykiem mew
wiatr
układa słowa
w drogowskazy znaczeń
bez znaczenia
zgubiłam
swoją samotność
wczoraj
przysiadła pod drzewem
w cieniu myśli
szeleszczących
bawi się z wiatrem
w chowanego
skrywa tajemnicę
ciszy bolesnej
nie szukam jej
by choć
przez chwilę
wypełnić pustkę
pozornym szczęściem
piorunami
burza rozcięła
tajemnice nieba
polały się
strumienie łez
rozszalał wiatr
rozrzucając
krzyki
dzikich ptaków
fale
wzburzyły nocą
by świt
przyniósł
spokojny dzień
droga donikąd
jest najkrótsza
prowadzi
przez kręte zaułki
myśli niepokornych
biegnie
wśród słów
niewypowiedzianych
omija
puste gesty
pełne
za i przeciw
idę nią
ale nie wiem
dokąd
znów oddalam się
od siebie
o kolejny
promień słońca
dzień
podobny do nocy
przytłacza myśli
ciężarem słów
noc zbyt długa
do rana
by rozgonić
chmury marzeń
do zrealizowania
świtem
oddalam się od siebie
tylko na długość
księżyca
tam, gdzie
nie widać oczu
zaczyna się
dusza
zarysowuje cienie
na ścianie nieba
kontury gniewu
przecinają
wzór na szczęście
tam, gdzie
nie widać oczu
kończy się czas
jestem
samotną wyspą
wokół mnie
cały ten zgiełk
ocean codzienności
fale
uderzają o brzegi
kalecząc ciszę
rozbijają dzień
na atomy zdarzeń
uciekają godziny
znikają ludzie
milknie strach
przed jutrem
rozpacz rysuje
horyzont
bez granic
bez słów
cisza
nabiera kształtów
cienie igrają
w płomieniach
gwiazd
księżyc
srebrem maluje
nieme obrazy
codzienności
samotność potęguje
cierpi smak nocy
cisza
zastyga nad miastem
niemy kokon dusz
oplata tajemnice
gwiazd spadających
jedna po drugiej
bez końca
mgła bezradności
opada na ramiona
tych co mierzą się
z bólem
nadchodzącego dnia
miasto
pochłania ciszę
niewidzącym krzykiem
naszych serc
spod pajęczyny rzęs
ucieka sen
utkany
z cienkiej nici
porozumienia
między nocą a świtem
maluje obrazy
wyobraźnią
szkicuje przyszłość
na akwareli przeszłości
gęsta mgła
spowiła las
tęsknotą
świt przychodzi
powoli
odkrywając
kolejne tajemnice
wiatr błąka się
od drzewa do drzewa
myśli ujadają
jak wilki w pełni
i tylko ptaki
zwiastują
dobrą nowinę
między
burzą a burzą
pęka niebo
pocięte bólem
nie ukrywa już smutku
za obłokiem półprawd
nie patrzy na miejsca
gdzie radością
oczy zamknięte
szukają ukojenia
rzuca kłody pod nogami
osłabiając słońce
czeka na wiatr
by oczyścił duszę
błękitem