idę nad przepaścią mostem myśli zawieszonych między wczoraj a jutrem balansuję na krawędzi zdarzeń pustych słów nieodracalnych przydepniętych pośpiechem niekończące się dzisiaj błyszczy chłodem latarni utrudniając kolejny krok
przepaścią jutra po lichym moście będziemy się piąć do góry zakrztusimy się bezsilnością która oplata nasze skronie moja metafizyka nie istnieje ale istnieje metafizyka o którą sam zadbałeś wspomnienia i chabry na łące które rosną tylko dla mnie nad...przepaścią
dookoła cisza smutek i rozpacz dźwięcznie wołają mnie płomienie niestrudzone i wedrze się nuta grzeszna grzesznie upajająca podźwigną mnie z mogiły dwa księżyce uniosą tajfunem w przestrzeń na zawsze
pustka bezmiar wszystkiego co nas otacza głęboko zakorzeniona w umysłach przenika serca tworząc zamglone krajobrazy pamięci to dziś tłumem zabiegane bez szans na wczoraj z tlącym się jutrem na horyzoncie
w pajęczynie życia uwikłana dzień po dniu rozrywa pęta na supełki niepamięci zawiązując plany wplątana w marzeń niebezpieczną nić żyje tylko od świtu do świtu
zmęczona tęsknota usypia głęboko przykryta kocem smutku w ciszy snuje się oddechem bezbarwnym stuka w okna serca uparcie przeciąga się w myślach subtelnie czasem wraca nad ranem marzeniem
przytłoczona codziennością nie mam czasu na sny i marzenia na moim niebie anioły paradują w podziurawionych dżinsach a rzeczywistość wypala im duszę doszczętnie i niszczy wyobraźnię do końca żyję dniem dzisiejszym pusta w środku za pan brat z moimi aniołami w sercu pozamykanym na cztery spusty
wędrowiec zmęczony wychudzony porozrzucał po świecie nuty swojej historii pustymi oczami bez wyrazu obserwował wydarzenia na trasach wszechświata szukał śmierci białej damy która przyszła nagle i zagościła w jego sercu pozostawił po sobie stary płaszcz skrzypce w pokrowcu i biała lilię zapadnięty grób pamięć wszystkich wspomnień i kilka bardzo znanych nut wielki choć tak słaby
wyspa pełna zielonych drzew wymoszczona kłamliwą propagandą postępu ludzkości ginie okaleczona paraliżująca niemoc człowieka niezdolnego do tworzenia marionetki szeregi bezwolnych żołnierzyków idących w niewytłumaczalnym kierunku chmara zamglonych umysłów pędzi za zyskiem drzewa gubią ślady zielonej wyspy
klejnoty łez migoczące wspomnieniem rozbijają się o brzegi policzków słona krew duszy tylko tak potrafi wypowiedzieć swój ból zbyt silna by za uśmiechem schować złamane życie
ten świat jest za mały by pomieścić nas obie na darmo szukasz życzliwie wyciągniętnej dłoni potykając się o błędy skamieniałych umysłów nie da się rozbić łokciami przepychając się po szansę zadeptujemy tych co na kolanach ten świat jest zbyt okrutny by dać nam drugą szansę
wilka z człowieka nie wygonisz dzikości serca nie da się okiełznać gdy pazurami rozdrapuje duszę choć nie wypada w ciszy nocy wyje do księżyca dobrze że człowieka nie zrobisz z wilka natura fałszu nie znosi
nadpisuje kreślę to znów przymiotnikiem barwię i tak od nowa codziennie próbuję napisać siebie w wielu zdaniach lub w słowie jednym co znaczeń zbyt wiele ma i ciągle tylko tak kropka błądzi nie daje mysli skonczyć
to nie jest koniec świata choć dzień po dniu rozsypuje się jak domek z kart asy wdeptane w ziemię bezsilne to nie jest koniec świata to wiatr piaskiem mydli oczy do bólu łez to nie jest koniec świata każdy świt to jego nowy początek
uciekłam nocy zbuntowanej latarnie srebrem wypalały źrenice wypatrujące sensu ślepą uliczką wspomień wracam potykając się o gwiazdy szukam drogowskazu wbiegam w czerń coraz głębiej bez celu
cisza ogłusza krzykiem ptaków krążących nad miastem jak sępy nad padliną uczuć rozerwanych łopotem skrzydeł tną niebo piekący ból łagodzą krople spadającego deszczu
przekuj siłę w bezradność a łańcuchy opadną z zatrzaśniętych drzwi przekuj siłę w niemoc a zaciśnięte pięści podadzą pomocną dłoń przekuj siłę w miłość by świat zrozumiał twój ból
świat znów zapłonął płomieniem zła zaśpiewał pieśń ciemności po środku zamętu stoisz sam zamknięty w klatce wystawiony na śmierć nie ufając nikomu spłacasz życiu ostatnią ratę krzyk modlitwy wraca odbity biegnie wciąż dalej przed siebie by znów stoczyć się za szczytów biegniemy bez siły umarli przez szlaki bez dróg do końca a nad nami tylko czarne wrony kraczą
codziennie od nowa odchodzę od myśli niezapamiętanych w pośpiechu codziennie od nowa umieram duszona ołowiem dnia minionego codziennie od nowa budzę się do życia codziennie od nowa walczę o każdy oddech codziennie od nowa
pod osłoną księżyca opatulona jego srebrzystym światłem piję ciemność w świetle mroku tworzę gwiazdy i planety nazywam wciąż te same morza i rzeki biegnąc przez grodzone fiołkami ogrody spojrzałam na włosy strapione tęsknotą zakwitło marzenie jak motyl dotknięty srebrzystą kroplą rosy pożyczam od nieba atrament piszę a księżyc wygrywa na cymbałkach melodię ciszą śpiewaną i półmrokiem
dzisiaj jak cień wczorajszego dnia blednie chcąc się jeszcze przejrzeć w lustrze jutra na próżno stroi się w koronki nocy z rozmazaną czerwienią warg by rozsypać nad ranem kryształy słonych wspomnień
nadjechała niespiesznie ale bez wahania stanęła w progu wiejąc chłodem sumienia na stół rzuciła rachunki zapłacone i niewyrównane w pośpiechu wertowała pamięć jak kartki sztambucha śmiała się i płakała żyła choć za mało bo w pośpiechu gubiła godziny dni miesiące lata teraz ma chwilę dla siebie ostatnią
odchodzę w ciemność nocy codziennie od nowa chowam się za zaułkiem poduszki gdzie księżyc ramieniem otula czas ten zły gdy poranek pędzi bezlitośnie przed siebie gubiąc południe spóźnionych spraw ten dobry gdy aromat popołudnia łagodzi stres odbity w twoich oczach chowam się za zaułkiem poduszki tak jest dobrze
bezradny stoisz w ciemności słyszysz krzyk bezbronnych koni serce przykuło cię do nich srebrnym łańcuchem niewoli zrozpaczony chwytasz za grzywy siadasz na grzbiecie spadasz biegniesz jak oszalały nie ma ram nie ma granic serce dusi się w pułapce nie widziałeś że dotykałeś jej codziennie byłeś głupi zbyt ślepy zbyt pewny by dostrzec upragnioną wolność
przed trybunałem potępieńców narkotyczny potok słów pozbieraj popioły uprzątnij gruzy stuleci pozbądź się smrodu epok żyj budując ład nie naginaj świata do własnych celów on żyje dla wszystkich choć współcześni go zlinczowali bądź jego dobrocią