słońce umarło cisza krzyczy przekracza granice horyzontu skrzy się od złota rubinów
rozrzuca klejnoty po niebie hojne majaczącym szeptem wstydu oddycha tajemnice antypodów zatrzyma dla siebie słysząc echo prawdy spokojna jak ptak na gałęzi kruchej milczę
na skraju przepaści między rzeczywistością a marzeniem zawieszeni w bezruchu decydujemy rzucić się z ramionami rozpostartymi na obłoki ułudy czy zrobić krok by znów przejść mostem codzienności
umówiła się z życiem na później w pośpiechu dzwoniąc że nie zdąży przełożyła dni i noce za sprawy niecierpiące zwłoki rozminęła się z marzeniami stojąc w korkach obojętnego tłumu pospieszającego sens klaksonem łapiąc oddech wykasowała emocje esemesem
utkana z lęku samotność w zaułku nocy szuka schronienia przysiadła przy księżycu nieopodal marzenia sen zburzył jego sens nagłym przebudzeniem wiatrem zdmuchnął opiłki gwiazd aż do świtu
uprzątnijcie gruzy poprzednich stuleci pozbierajcie popioły poprzednich epok nie naginajcie świata do własnych celów stań przed trybunałem potępieńców oni zniszczą twoją dobroć bo życie to surowy sędzia
w drewnianych ścianach cisza z krzykiem mieszają obrazy setki twarzy tysiące dni nieudane falsyfikaty ludzi prawych nadzieją przestrogą przyszłość obnaża się światu chce zamknąć usta wykrzywione przestać być człowieczeństwa plagą i odzyskać dusze zatracone od zaraz
złamane obietnice rozdzierają ciszę krzywoprzysięstwa bez powodu jak nędzarz zostajesz na progu z dłonią wyciągniętą co łaska po puste słowa pełne kłamstw nie warte nawet judaszowego srebrnika
pośród rwącego tłumu płatnych morderców serdeczności odpowiada mi tylko echo kłamstw na czerwonym świetle pragną obejrzeć ostatni zachód słońca wbrew negacji miliony twarzy szarych zapylonych masek o wyblakłych z egzystencji źrenicach żyjących kłamstwem i z kłamstwa rzucam monetą a więc znów tu wrócą
tarczą charakteru odeprzyj kolejny zamach na twoją duszę mieczem słów przetnij sznur ignorancji przed odarciem z resztek uczuć osłoni cię zbroja myśli niewypowiedzianych
trudno wybaczyć zamach na spokój własnej duszy kołatanej dniem i nocą bezsenność zabija ją powoli ostrzem codzienności szarością kompromisów bez końca trudno wybaczyć sobie
w lustrze nocy odbija się szkic duszy kontury szczęścia rozmazał czas gasząc uśmiech głęboką zmarszczką wyblakłe źrenice nie widzą wyraźnie zarysowanego horyzontu i tylko serce kołacze się w takt letniego wiatru łapiąc światło jak nadzieję
twoja gwiazda spadła na ziemię rozpaliła ogień w kominku osuszyła łzy czułością otuliła drżące serca a potem jak podróżnik znalazła drogę kupując jeden bilet w jedną stronę
ból wyświetla wspomnienia jedno po drugim łzy płyną śmiechem perlistym serdecznym jak płomyk w twoich oczach zgasł za wcześnie rzucając cień na sens walki o każdy kolejny dzień beznadziei marzenia uwięził w sieci ciemności by wyryć je na marmurze serc opuszczonych
droga nasza długa usłana chwilami na ołtarzu martwym i zimnym w pozłacanych ramach obrazu ona w zwyczajny dzień jakich wiele skrywała łzy biły dzwony za płotem szczekały psy ogrody pachniały rumiankiem i miętą jakby cieszyły się tymi chwilami których jeszcze nie ma
w raju utraconym nie ma miejsca na wątpliwości zza ściany piekła wieje chłodem realizmu w pustce oddycha się najlepiej w oczekiwaniu na marzenia można rozwinąć skrzydła
życie czeka bez ustanku próbuje ci podarować bilet do raju a ty zatrzaskujesz drzwi bez sprawdzenia kto za nimi stoi wsiadasz do pociągu który jedzie w jedną stronę co to za stacja?
nie ma odwrotu los tak chciał by stanąć ramię w ramię z włócznią w ręku ze strachem w głowie wśród krzyku honor nakazał stanąć tu by walczyć do ostatniego tchnienia gdy racja jest po twojej stronie zwyciężasz nawet jako trup
moralne zwycięstwo jest w tobie i płonie przeciwnik jak gruz
szukam cienia chodził za mną krok w krok i przestał schował się za drzewem ukradkiem śledzi uciekające godziny podkłada nogę emocjom które nie chcą opaść
na szerokim morzu chwyciłam wiatr w żagle chcę przezwyciężyć opór wiatru zachłysnąć się powietrzem ostatni raz i zgasnąć powoli rozpłynąć się jak jedna z tysiąca gwiazd owinięta ciepłym kocem marzyć o cichym porcie
nie czekaj na mnie w pośpiechu pakuję resztki życia składam je na stosy do wyniesienia do schowania na co dzień nie czekaj na mnie wyrywam kartki z brulionu obietnic próżnych rzucałeś je na wiatr wróciły bez słowa nie czekaj na mnie wychodzę