zaspane miasto
w kagańcach latarń
spragnione deszczu
zaklęte
wieczorne modlitwy
poranne przekleństwa
pośród
drżących powiek kamienic
spleśniałych starością
na klęczkach świątyń
przejść podziemnych
zaciera
przemarznięte ręce
pożądliwie chłonąc resztki
ciepłych snów
spracowaną
dłonią chodników i ulic
unosi żaluzje
bezwstydnie zerka
w zakamarki
szaf i łóżek
świt miasta
odradza się w bólach
przytulam się do niego
spragniona ukojenia
skrywając twarz
w miękkim rękawie granatu
słyszę znajomy rytm
który umyka w klepsydrze
zostawiając mi w darze
kolejną rysę doświadczeń